poniedziałek, 31 grudnia 2012

[18] - Dlatego, że nas poznałaś i my cię wkopaliśmy w takie gówno. Przepraszam.

Kaylee...
   Zdenerwowana, chodziłam w kółko po moim pokoju, nerwowo gryząc wargę i wykręcając sobie dłonie. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Tym razem smutek i strach, zastąpiła wściekłość. Wściekłość z powodu oszukania. Z obrzydzenia i poniżenia - choć tak naprawdę to Gemma najwięcej na tym ucierpiała, i to ona była upokorzona - to ja też odczuwałam coś w rodzaju upokorzenia. Nie zrobił to dosłownie, ale...
    Och, chwila, chwila. Zastopuj. Jest mnóstwo Martinów na świecie, pomyślałam, zatrzymując się i zaczynając skubać paznokieć. Ale...
     Pamiętam, to. Pamiętam, jak namawiał mnie do jakichś tabletek, mówiąc, że to fajna sprawa. On sam nigdy ich nie zażywał, ale chciał zrobić to razem ze mną. Nie zgodziłam się, więc on też nie. Potem wypytywałam go skąd je ma - bo przecież nie mógł tak, jak zwyczajny człowiek, pójść do klubu i kupić sobie narkotyki. Nie on. Nie Martin. Każdy jego ruch był obserwowany, a takie potknięcie w postaci dragów... Albo on sam by się zabił albo jego ojciec. Musiał je od kogoś  zdobyć. Wtedy imię 'David' jeszcze nic mi nie mówiło. Wtedy... 
      Teraz aż za dobrze wiedziałam o kogo chodzi. To było za bardzo ze sobą powiązane, aż zbyt oczywiste - wszystko pasowało. No, oprócz tego, że Martin podobno nigdy tu nie był. I w sumie po co? 
      Zmrużyłam oczy ze złości. 
     A podobno brzydzi się kłamstwa, pomyślałam ze złością. A tymczasem kłamał cały czas. Non stop. Boże, a ja jestem taka naiwna! We wszystko mu wierzyłam... Byłam głupia. Ale teraz już nie dam się tak łatwo zmanipulować. O nie.
      Usiadłam na łóżku, podnosząc jedną z poduszek i przyciskając ją sobie do twarzy, a następnie wrzeszcząc w nią ze złości. Opadłam na pościel, wciąż krzycząc do poduszki. Zawsze tak robiłam, gdy byłam naprawdę wściekła. To mi pomagało. Musiałam się jakoś wyładować, a właśnie taki krzyk pozwalał mi to zrobić.
     Bo ja naprawdę kochałam Martina. Byłam w nim zakochana i... I przez chwilę wydawało mi się, że on we mnie też jest. Byliśmy parą już 2 lata, gdy zaczęliśmy chodzić miałam zaledwie trzynaście lat - byłam bardzo młoda i chłopcy nawet mnie nie interesowali. Śmiać mi się chce, gdy przypominam sobie, jak na początku reagowałam na Martina, który wtedy posiadał już piętnaście lat. Brzydziłam się go, nie pozwalałam się choćby dotknąć. Co innego przy reporterach - przy nich kazano mi być szczęśliwie zakochaną. Nie chciałam tego, czułam się strasznie niekomfortowo, kiedy mnie obejmował czy całował w policzek. Starałam się tu ukryć, bo wiedziałam, że tak zadowolę ojca, ale było mi trudno. Prosiłam, błagałam  by dał mi z tym skończyć - w tym wieku bardziej interesowały mnie zwierzęta czy taniec, a chłopcy... Denerwowali. Zwłaszcza on. Był bardziej dojrzały i miał już kilka dziewczyn. Na początku wierzył, że nie będzie tak źle, - pomijając, że byłam 'bachorem' jak dla niego - że jakoś poudaje. Ale gdy zaczęłam robić problemy... Cóż, w oczach mediów - słodka parka, sam na sam - wyzywanie i nienawiść.
      A potem coś się zmieniło. Od czasu naszej wspólnej wycieczki do Wesołego Miasteczka. Namówił mnie wtedy na peruki... Dzięki czemu zyskaliśmy prywatność. Nikt za nami nie chodził, nie robił zdjęć, niczego nie oczekiwał. Było... Było normalnie. I chyba za to go pokochałam. Za ten jeden dzień normalności. Widziałam, że jemu tot eż dużo pomogło i również stał się bardziej przychylny co do mnie.
     I wtedy zrozumiałam, że to nie jego nienawidzę, a mediów. Bo to przez nich musiałam 'być' jego dziewczyną, to oni czaili się na każdym kroku... I zabierali mi dzieciństwo. To przez nich musiałam szybko dojrzeć. A Martin tylko mi pomagał.
     Od tego czasu stał mi się bliższy niż ktokolwiek inny. Wiedział co czuję, sam miał tak samo.  Coraz lepiej się nam dogadywało. I... Naprawdę myślałam, że on też mnie kocha. Że nie robi tego na pokaz. Myliłam się. Nawet on, nawet Martin mnie oszukał. I ... Zgwałcił kogoś...Boże... Zgwałcił Gemme!
     Moje rozmyślania przerwało czyjeś pukanie. Natychmiast wyprostowałam się, odrzucając poduszkę i poprawiając perukę. Do pokoju wsunął się Harry, natychmiast zamykając drzwi i opierając się o nie, spoglądając przy tym w ziemię.
      Przez chwilę panowała cisza, którą ostatecznie przerwał Loczek. Podniósł głowę, niepewnie na mnie spoglądając. Podniosłam pytająco brew, a ten ciężko westchnął.
    - Wiesz... Doszedłem do wniosku... Że trochę za ostro cię potraktowałem - zaczął. Od razu pokręciłam głową, lecz nie dał mi sobie przerwać. - Nawet nie zaprzeczaj.. Wiem, że może ci być trudno i... I... Że na pewno sama tam do niego nie poszłaś, prawda? - Niepewnie kiwnęłam głową. - Właśnie... I dlatego właśnie... Chciałem cię przeprosić. Za bardzo się uniosłem, ale po prostu...
      Tu się zawahał. Zagryzł wargę, niepewny czy ma mi to powiedzieć czy nie. Nie naciskałam, jedynie słuchałam i czekałam, aż powie mi wszystko co chcę powiedzieć. Zresztą, czułam, że i tak nie ma racji, a mi się to wszystko należało - od łyknięcia tabletki do opieprzenia przez Harry`ego. Głupio się zachowałam, a on i tak miał za dużo problemów. W ogóle nie powinnam... Być Kaytlin. I zamiast tego wszystkiego, grzecznie siedzieć w domu wuja, nie ich.
     - Po prostu bałem się, że coś ci się stało.. - odezwał się, spoglądając na mnie, jakby z przestrachem. - Że coś ci się stało przeze mnie i Gemmę... Dlatego, że cię tu zatrudniliśmy. Dlatego, że nas poznałaś i my cię wkopaliśmy w takie gówno. Przepraszam.
    Lekko się uśmiechnęłam, kręcąc głową.
     - Wszystko to mi się należało - odparłam. - Gdybym nie była tak głupia i nie poszłabym tam z nim.. I nie łyknęła tej tabletki... - Tym razem Harry chciał mi przerwać, lecz nie pozwoliła mu, podnosząc delikatnie głos. - To moja wina i wszystko to mi się należało. Znalazłam się tam nie przez was, tylko przez swoją głupotę i naprawdę nie masz za co przepraszać. - Wstałam, podchodząc do niego. - To ja powinnam cię przeprosić, bo kosztowałam cię mnóstwo stresu. - Złapałam za klamkę, próbując ją nacisnąć, co było trudne, zważywszy na to, że chłopak opierał się o nią ciałem. Harry spojrzał na mnie zdziwiony.
      - Próbujesz mnie wyrzucić? - zapytał.
    Gwałtownie pokręciłam głową, znów próbując nacisnąć klamkę - na marne, chłopak jedynie mocniej przycisnął się do niej ciałem, ty samym 'zamykając' mi rękę w potrzasku. Spróbowałam ją oswobodzić, lecz nic to nie dało.
     - Nie, oczywiście, że nie... Tylko właśnie miałam wykonać bardzo ważny telefon - odparłam. I nie kłamałam. Musiałam sprawdzić czy Martin naprawdę był zdolny do gwałtu.
     Harry spojrzał na mnie podejrzliwie.
    - Do kogo? - zapytał.
    I wtedy zrozumiałam po co tu przyszedł. Wcale nie chciał mnie przeprosić, tylko sprawdzić. Chciał zobaczyć czy wciąż nie kontaktuje się z Davidem. A przy tym nie bał się o mnie, lecz o Gemmę. Ze złością uświadomiłam sobie, że uważa, iż mogę być dla niej potencjalnym zagrożeniem - wiedział, że nie przepadamy za sobą i myślał, że chętnie bym się jej pozbyła. Co oczywiście nie było prawdą. Polubiłam ją... Nigdy nie miałam takiej koleżanki. I nie chodzi mi tu o to, że ćpa. Wszystkie moje 'przyjaźnie' były oparte na kasie i mediach. Tu mogłam być sobą, a ona i tak mnie akceptowała. I sama pragnęła akceptacji. Nie wydałabym jej tak łatwo Davidowi.
     Mocno szarpnęłam dłoń, prawie ją wyrywając. Prawie.
    - Nie twój interes - wysyczałam, przez zaciśnięte zęby. - I puść mnie.
    Chłopak zmrużył oczy, zaraz jednak się opanował.
    - A co teraz robisz? - spytał, niby obojętnie.
   - Coś ty taki ciekawski? - odpowiedziałam, przekrzywiając głowę w prawo.
  Loczek wzruszył ramionami, a drzwi nagle zaczęły się z trudem otwierać. W szparze, która się zrobiła, pojawiła się głowa Liama. Spojrzał na nas pytająco, a Harry z westchnieniem wyprostował się, wypuszczając moją dłoń i pozwalając szerzej otworzyć drzwi Liamowi.
    - Przeszkodziłem w czymś? - zapytał brunet, patrząc na mnie uważnie. Oboje natychmiast pokręciliśmy głowami.
    - Nie... Pewnie, że nie - warknął Harry, jednocześnie przeciskając się na hol. Liam jeszcze raz spojrzał na mnie podejrzliwie, zamykając drzwi.
    Wzięłam głęboki oddech, pocierając twarz i rozmasowując dłoń. Odgarnęłam warkocz na plecy, sięgając po komórkę i wybierając numer Martina. Następnie usiadłam pod drzwiami, myśląc, że muszę poprosić wuja o kluczyk do pokoju.
    Nie musiałam długo czekać na odebranie połączenia. Zaledwie po kilku sekundach, w komórce usłyszałam szczęśliwy głos chłopaka.
    - Kaylee?! Boże.. Wreszcie! Zaczynałem się już o ciebie martwić, tak nagle zniknęłaś... Nie dawałaś mi znaku życia, nie odbierałaś telefonów nic..
    Lekko uśmiechnęłam się, słysząc chłopaka. Tak bardzo za nim tęskniłam. Pragnęłam go przytulić, pocałować, cokolwiek... Chociaż zobaczyć. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak długo osobno, uświadomiłam sobie. Od tych dwóch lat byliśmy niemal nierozłączni. Zawsze razem.
     - I cały ten czas spędziłeś na myśleniu o mnie... Jasne... - wyszeptałam, po czym odkaszlnęłam, mówiąc głośniej. - Przepraszam. Miałam.. Strasznie dużo spraw, strasznie. Tęskniłam. I dalej tęsknie. Moglibyśmy się spotkać? Bardzo mi na tym zależy.
    Cisza. Uśmiechnęłam się do siebie z przekąsem. No chyba, że jesteś zbyt zajęty gwałceniem, jakiejś dziewczyny, pomyślałam ze złością. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedział:
     - Pewnie... Ale nie wiem czy dam radę teraz, bo...
     - Jeśli jesteś z kolegami, to nie ma problemu - przerwałam mu natychmiast. - Chętnie ich poznam. I wiesz... Powiem ci coś. Pamiętasz, jak proponowałeś mi te tabletki? Jakiś miesiąc temu? A ja ci stanowczo odmówiłam? Pamiętasz? - zaczęłam. Chłopak  niechętnie przyznał, że pamięta. - Właśnie. Teraz chce ich spróbować.
      Zawahał się.
     - Nie jestem pewny, czy to jest dobry pomysł...
    - Ale ja chcę. Chcę ich spróbować, Martin - Wstałam, zaczynając chodzić w kółko. - To gdzie jesteś i kiedy możemy się spotkać?
***
    Nie miałam na sobie peruki, a włosy chowałam pod kapturem. Na nos włożyłam okulary przeciwsłoneczne i choć nikt nie zwracał na mnie jakiejkolwiek uwagi, ja wciąż bałam się, że robią mi zdjęcia, chodzą za mną lub nagrywają. Ciągle panicznie rozglądałam się dookoła, i choć było mało ludzi, ja wciąż miałam wrażenie, że każdy z przechodniów to fotoreporter.  I chociaż nikt nawet na mnie nie spoglądał, miałam wrażenie, że potem od razu się odwraca, robiąc mi zdjęcia. Bez peruki nie miałam już tej pewności siebie. Chyba... Chyba wolałam być Kaytlin niż Kaylee...
    Umówiłam się z nim na ósmą wieczór pod... Pod Samanthą. Tak, właśnie. Pod tym klubem. Powiem szczerze - bałam się. Wiedziałam, że Martin mnie nie skrzywdzi, ani nie da mnie skrzywdzić... Ale bałam się. W pamięci wciąż miałam tamten wieczór, kiedy David wykorzystywał mnie dla kasy. 
    David...
    Mimowolnie przeszły mnie dreszcze. On też tam będzie. Na pewno. Martin nie powiedział mi tego wprost, ale sam klub mówi za siebie. A Martin... Powiedzmy sobie szczerz e- to spora liga. Milioner. I David miałby przegapić taką okazję? Dobre sobie. Na nim mógł zarobić dość sporo, choć wątpiłam, by Martin był na tyle głupi, by łyknąć ową tabletkę lub dać mu się zmanipulować.
     Usłyszałam 'Samanthę' nim ją zobaczyłam. Z trudem przełknęłam ślinę, chowając okulary i rozglądając się dookoła. 
    Coś ukuło mnie w serce, kiedy spostrzegłam Martina. Stał wśród nich, wśród nich wszystkich i palił. Gdy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się szeroko, gestem nakazując mi do nich podejść. Cała wcześniejsza odwaga mnie opuściła, kiedy tylko spojrzałam na lubieżny uśmiech Davida i pozostałych. Martin wydawał się tego nie widzieć, lub dobrze tu ukrywał. Rozłożył ramiona, podchodząc parę kroków i podając papierosa jednemu z nich.
    Wzięłam głęboki oddech, starając się uśmiechnąć. Przecież nic mi się tu nie stanie, uspokajałam się. Wszystko będzie dobrze. Gemma przeżyła i ty przeżyjesz. 
     Przywołałam na twarz uśmiech, podchodząc od grupki. Gdy byłam już kilka metrów od nich, ściągnęłam kaptur, nawet nie rozglądając się na boki - wiedziałam, że akurat tu na pewno nie będzie reporterów. Włosy kaskadą wypłynęły mi spod kaptura, a wokół rozległy się ciche gwizdy, które zignorowałam. 
     Przytuliłam się do Martina. Tak bardzo mi tego brakowało. Chłopak podniósł moją twarz, całując. Skrzywiłam się lekko, czując odór papierosów, zaraz jednak oddałam. Przecież jestem taka sama, pomyślałam, przypominając sobie moje dwie 'imprezy'. 
     Nie wiem co chciałam udowodnić i komu, ale gdy tylko Martin kończył mnie całować, wyjęłam Davidowi z dłoni papieros, wdychając dym. Chłopak podniósł brew, uśmiechając się przy tym szerzej. Po chwili pokręcił głową, przyglądając mi się z uwagą. Oblizał wargi, nie przestając się na mnie patrzeć. 
      Pierwszy raz udało mi się nie zakrztusić dymem papierosowym. I... I poczułam z tego powodu dumę, co natychmiast spotkało się z obrzydzeniem do samej siebie. 
________________
Od Boddie:  W sumie to mi się nie podoba. Chyba mój najgorszy... Jakiś taki nieciekawy i w ogóle... Nie pisałam na siłę, ani nic takiego... Nie brakowało mi weny czy pomysłów, ale chyba źle to wszystko opisałam i dlatego mi się nie podoba...

czwartek, 27 grudnia 2012

[17] Żyjesz w tym swoim narkomańskim świecie i tylko czekasz aż ktoś pozbawi cię życia.


Gemma...

     Uderzyłam piłeczką tenisową w ziemię po czym znów ją złapałam. Głowa mi pękała od tych wszystkich problemów i spraw. Po jednej stronie Zayn i jego prośba bym poszła na odwyk, a po drugiej strach... Strach o to co będzie jutro. Liczyłam, że może obejdzie się bez szpitala dla narkomanów, że starczy odizolowanie od świata nawet tu, w tym domu. Jednak widziałam jak niszczę Harry'ego, który praktycznie przestał wierzyć w powodzenie tej sprawy. Najzwyczajniej w świecie się poddał. Wczoraj podsłuchałam fragment jego rozmowy z Kay. Odwoływał się do mnie i do mojego beznadziejnego położenia. On już mnie skazywał na śmierć. Uważał, że mnie stracił. Chciałam mu udowodnić, że jest inaczej, ale tak naprawdę sama wiedziałam, że już od dawna nie żyję, że jestem wrakiem człowieka. 
   Ale pomijając mojego brata. Cierpiała też pozostałą czwórka chłopaków. Swoją głupotą naraziłam na niebezpieczeństwo Kaylee, ale przecież miała swój mózg i chyba wiedziała, że ten człowiek nie jest milutki i dobroduszny. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i nawet nie czytając wiadomości od Arona po prostu je usunęłam. Nie chciałam się z nim już kontaktować. Wiedziałam, że jeśli go w to wciągnę, to on długo nie pociągnie.
   Wstałam i nie zwracając uwagi na pogodę za oknem wcisnęłam na stopu trampki, na plecy skórzaną kurtkę i zeszłam po schodach na dół. W salonie siedziała cała piątka chłopaków. Głośno się śmiali toteż nie zwrócili większej uwagi, że młodsza siostrzyczka Hazzy gdzieś się wybiera. Przeszłam przez ulicę i skierowałam się w stronę klubu gdzie przeważnie chodziłam. Centrum miasta było zatłoczone, ludzie biegali w tę i z powrotem, śpieszyli się do domów po męczącym dniu pracy i mało kto zwracał uwagę na szesnastolatkę, która włączyła się późnym wieczorem po mieście bez celu. Miałam ochotę przepić swoje życie, zatracić się w narkotykach, wstrzyknąć sobie śmiertelną dawkę i już nigdy nie patrzeć na ten popieprzony świat. Każdy wymagał ode mnie bym była idealna, bo mam sławnego brata, że powinnam być jego podporą, a ja chciałam żyć własnym życiem. Kochałam go, ale czasem porównywanie mnie do niego było przesadą. Nigdy nie osiągnę tyle co on. Ludzie nie znając mnie, oceniali. Uważali, że biorę by być fajna, albo zaimponować samej sobie. Nie znali jednak całej prawdy. Nie wiedzieli, że mój nałóg zapoczątkowała samotność i ból. Nikt nie miał pojęcia jak to jest być na uboczu, być na marginesie.
    -Dowód.- odezwał się zbudowany mężczyzna stojący przy bramce. Spojrzałam na niego zaskoczona i dopiero teraz zrozumiałam, że nogi przyniosły mnie do Samanthy. Wszyscy mnie tu znali, wiedzieli że uciekłam od Davida.
   -Nie mam, ale przecież mnie znasz.- odezwałam się zachrypniętym głosem. Na twarz mężczyzny przybył uśmiech,a zarazem złość na samego siebie. Był zły, że musiał mnie znać, że musiał brać na siebie odpowiedzialność, za małolaty które zostawały tu wprowadzane i wykorzystywane na wszystkie sposoby. Goliat przepuścił mnie rozglądając się w koło. Kiedy tylko znalazłam się w środku poczułam zapach alkoholu. Kiedyś mówiłam na to odór, teraz był to mój ulubiony zapach. Tak samo dym tytoniowy. Usiadłam przy barze na wysokim krześle i spoglądając na striptizerki machnęłam na barmana dłonią. Podał mi to co zawsze i nachylił się bliżej.
   -Ktoś na ciebie czeka.- odezwał się patrząc w stronę jakiegoś chłopaka. Powędrowałam za jego wzrokiem i zaskoczona ujrzałam bruneta. Patrzył na mnie uśmiechnięty, a obok niego... Boże.
   Obok niego siedział David. 
   Przełknęłam ślinę i oblizałam wargi. Opanowałam strach i powoli podeszłam do stolika przy którym siedzieli. 
   -Witamy naszą uciekinierkę.- odezwał się David i wstał podchodząc zdecydowanie za blisko. Zmrużyłam wojowniczo oczy i uniosłam wyżej głowę by spojrzeć mu w twarz.
  Jak ja nienawidziłam tego jego lekceważącego spojrzenia. Tego jak sobie ze mnie drwił i uważał, że jestem nikim, że bez niego nic nie osiągnę.
   Bolesne było jednak to, że miał rację. Że gdyby nie on już dawno zdychałabym gdzieś na śmietniku, bo to w końcu on uratował mnie gdy napadł na mnie jakiś ćpun. Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy w jakie bagno on mnie wciągnie, że dam się tak łatwo zmanipulować i przegram walkę o własne życie.
   -Czekałeś na mnie?- spytałam patrząc mu przez ramię. Wydawało mi się, że skądś znałam tego chłopaka i chyba nie ja jedyna bo co chwilę słyszałam jak ktoś go podziwiał.
   -Wiedziałam, że prędzej czy później wrócisz. Wy zawsze wracacie. Jesteś szmatą, która nie wie co jest rzeczywistością. Żyjesz w tym swoim narkomańskim świecie i tylko czekasz aż ktoś pozbawi cię życia. Prawda? Nie mylę się.- stwierdził obchodząc mnie w koło i łapiąc mocno w tali bym nie zwiała.- Chętnie bym cię przeleciał i pokazał ci kto tu jest górą, ale pozwolę sobie na gierkę. Zawsze je lubiłaś. -wyszeptał mi do ucha po czym pchnął mnie na chłopaka przy stoliku. -To Martin. Chyba musisz go poznać nieco bliżej.- powiedział. Poczułam jak dłonie chłopaka zaciskają się na moich nadgarstkach. Nie szamotałam się, bo wiedziałam, że to pogorszy tylko sprawę. Oddychałam płytko patrząc na wszystko w koło z nienawiścią. Byłam wściekła na Davida, na siebie i na tego całego Martina.
   David przy kucnął przede mną, przejechał dłońmi po moich udach po czym poczułam jak coś wbija mi się w ramię. Krzyknęłam nie tyle z bólu co strachu. Kiedy zobaczyłam strzykawkę oniemiałam. Zaczęłam wymachiwać nogami, ale szybko mi je unieruchomił.  Przestałam słyszeć, widziałam jedynie jak Martin macha mi przed twarzą dłonią. Po chwili przestałam też czuć, a chwilę później zaczął zanikać mi widok. Ostatnie co zobaczyłam to kamera skierowana w moją stronę.

***

       Starałam się opanować łzy, ale nie potrafiłam. Byłam sama sobie winna. Nie powinnam tu przychodzić, nie powinnam pokazywać się publicznie, nie teraz kiedy wszyscy wiązali mnie podświadomie z Zaynem. Wiedziałam, że właśnie tu mogę spotkać Davida najprędzej, a jednak tu przyszłam.  Nie wiem co chciałam tym osiągnąć.
   Usiadłam na krawężniku i otarłam łzy, które nie dawały mi spokoju. 
   Pierw mnie wykorzystali, potem zagrozili, że jeśli komuś powiem to mnie znajdą, a na koniec wyrzucili i kazali czekać na zbawienie. Wiele razy zostałam już zgwałcona, ale nigdy tak upokorzona. Sam widok kamery mnie przeraził. Nie miałam pojęcia komu mogli wysłać filmik ze mną w roli głównej i chyba nawet tego nie chciałam wiedzieć. Poczułam się jak śmieć.
   Wzięłam głęboki wdech i otarłam policzki widząc nadjeżdżające auto Harry'ego. Powoli wstałam i starając się zatuszować łzy spuściłam wzrok. Kiedy tylko auto zatrzymało się wślizgnęłam się do środka i nawet nie patrząc na brata zapięłam pas.  Jechaliśmy w ciszy. Nie odezwał się do mnie ani słowem przez całą drogę. Wyglądał na zdenerwowanego, a jednocześnie zawiedzionego moją postawą. Ale przecież już dawno mnie przekreślił, ja zresztą siebie też. Jeśli ten filmik teraz wycieknie już nigdy nie zaznam spokoju. Kiedy tylko znaleźliśmy się przed domem wysiadłam z samochodu i weszłam do środka. W korytarzu stałą pozostała czwórka i wyczekiwała mnie. Gdzieś z tyłu dostrzegłam Kaylee. Stała i patrzyła na mnie smutnym wzrokiem jakby o wszystkim wiedziała i mnie żałowała. Spojrzałam tylko na nią przepraszająco po czym wbiegłam do siebie do pokoju. Zalana łzami rzuciłam się na łóżko i, biorąc poduszkę w ręce mocno ją do siebie przycisnęłam.
    Przypomniała mi się rozmowa z Zaynem, którą odbyłam wczoraj na balkonie. Miał rację. Powinnam zapomnieć o tym co było i zacząć żyć teraźniejszością. Być tym kim chcę, a nie ukrywać się za maską narkotyków i ciemności. Jednak kiedy tak o tym myślałam dłużej nie umiałam sobie teraz wyobrazić mnie w innej postaci. Jako takiej dobrej duszyczki, która potrafi spełniać dobre uczynki. Czasem chciałam cofnąć czas, sprawić, że Harry zaśnie, że nie wyjdę z domu w święta i że nie spotkam tych dwóch typków, ale wiedziałam że już za późno i teraz jedynie mogę płakać
   Przez ten mój szloch i rozmyślania nawet nie zauważyłam kiedy do środka weszła Kay. Siedziała na łóżku przede mną i patrzyła spod rzęs. Dało się wyczuć jej troskę i ból. Nie zastanawiając się dłużej nad tym co robię podpełzłam do niej i mocno się w nią wtuliłam.
   -Już dobrze... Chłopcy ci pomogą. Paul też. Wszyscy jesteśmy z tobą.- mówiła cichutko przytulając mnie do siebie.Dopiero teraz zrozumiałam jak wiele ona przeszła. Śmierć matki, ci ludzie, którzy potrzebowali ciągłych plotek, świat sławy zrobił z niej zimną sukę, którą tak naprawdę nie była. Teraz dotarło do mnie, że nie miała wyboru, że to całe udawanie, te wszystkie afery, ucieczki od sławy były dla niej nagrodą, że nigdy nie zaznała prawdziwego ciepła od ojca biznesmena, że wuj nie był w stanie wynagrodzić jej cierpienia pieniędzmi i że ona tak samo jak ja wiele by dała by na chwilę poczuć się bezpieczną. Dodatkowo jeszcze ostatnie wydarzenia były dla niej wstrząsem. To ja wpakowałam ją w to bagno, ja ukradłam naszyjnik i pozwoliłam by się upiła. Pchałam w nią alkohol chcąc mieć przyjaciela, kogoś kto mnie zrozumie i wesprze, a gdybym od początku była dla niej miła i wykazała chęć poprawy może byłybyśmy przyjaciółkami, może miała bym teraz kogoś mi dotychczas najbliższego, kogoś dla kogo warto by nadal walczyć.
   -Znowu to zrobili...- wyszeptałam tylko kiedy odsunęła mnie od siebie i skierowała moją twarz tak bym patrzyła jej w oczy.
   -Kto?- zapytała. Nic nie wiedziała, nie miał pojęcia, że za moment mogę zrujnować życie chłopaków, że mogą stać się pośmiewiskiem, a Harry obiektem drwin, bo ma siostrę dziwkę.  Mimo to czułam, że zła passa jeszcze się nie zakończyła, a wręcz przeciwnie to jest jej początek. Postanowiłam otworzyć się przed Kay. Opowiedziałam jej to co pamiętałam, powiedziałam, że niejaki Martin to zrobił, a wtedy jej oczy przybrały kształt pięciozłotówek. Zaczęła mamrotać coś pod nosem chyba ,,Jest wielu Martinów.'' ale nie wiem dokładnie.
   -Nie mów nikomu. Proszę... Nikomu. Nawet Harry'emu. On nie może wiedzieć, nie może. Jeśli tam pójdzie oni go zabiją. Wiesz do czego są zdolni. Obiecaj, że nikt się nie dowie.- Kay przytaknęła tylko głową po czym oparła się o ścianę i beznamiętnie wpatrując się w sufit pocierała swoje uda.

___
Od Akwamaryn: Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Mi się osobiście bardzo podoba. Nie wiedziałam tylko jak skończyć za bardzo.No, ale napisałam. Myślę, że jest to jeden z moich lepszy i dłuższych jak dotychczas. Chciałam trochę zbliżyć Kay i Gemme bo te ich kłótnie chyba powinny trochę zelżeć. Co o tym myślicie? Chcielibyście, żeby dziewczyny się zaprzyjaźniły?

niedziela, 23 grudnia 2012

[16] - Masz tydzień na ujawnienie się.

Kaylee...
    Cicho jęknęłam, poprawiając się na czymś średnio miękkim. Podniosłam rękę, dotykając delikatnie głowy... Głowa... Boże, pękała mi z bólu. Jakby się paliła. Choć nie. To gardło się paliło, głowa wybuchała. I byłam tak strasznie spragniona. Brakowało mi nawet śliny w ustach. Myślałam, że umieram. W dodatku miałam ochotę zwymiotować. I ta pustka, ta cholerna pustka i niewiedza. Tylko jedno pytanie, wędrujące po mojej głowie: Co ja wczoraj robiłam? Albo dziś? W ogóle co dziś jest, rano czy wieczór? 
      Uchyliłam delikatnie powieki, jednak zaraz je zamknęłam, gdy oślepiły mnie promienie słoneczne. 
     Dzień, zdecydowanie dzień, pomyślałam, podciągając się. 
    Wyczułam papierosy i alkohol. W pierwszym odruchu pomyślałam, że siedzę obok Gemmy lub Arona. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że Aron nie śmierdzi alkoholem, a Gemma mnie nie znosi i na pewno nie przebywała by tyle w jednym pomieszczeniu ze mną. Chyba, że jako złodziej i..
     Naszyjnik. O Boże, naszyjnik. I David. I klub, i ta tabletka, i to piwo i, o Boże, ja naprawdę odstawiałam striptiz? 
      Cholera, pomyślałam wściekła w myślach, znów to zrobiłam. W dodatku z własnej woli, sama łyknęłam tą tabletkę. 
      Znów jęknęłam, masując skroń i próbując coś jeszcze sobie przypomnieć. Na marne. Nic, kompletna pustka, ciemność. Zapragnęłam się niemal roześmiać - obiecywałam sobie, że już nigdy nie tknę alkoholu. Nigdy. Ani papierosów, a już tym bardziej narkotyków. Nie ma co, wierna swoim obietnicą chyba nie jestem. Boże, jak mogłam się tak dać zmanipulować?! Choć nie. On mną wcale nie zmanipulował. To moja głupota do tego doprowadziła. I to, że nie umiałam sie przeciwstawić. Jestem idiotką. Ja Kaylee Wihton oficjalnie oświadczam, że jestem największa idiotką na świecie. 
      Znów odważyłam się uchylić powieki, tym razem przygotowana na jasność. Chwilę trwało nim kolory zamieniły się w jakieś rysy, a rysy w kształty, tak, że po kilku minutach mogłam stwierdzić, że siedzę w jakimś samochodzie. Przed jakimś szpitalem, pod którym tłoczyło się mnóstwo ludzi, którzy zaś z kolei trzymali aparaty, kamery, mikrofony... Paparazzi, pomyślałam, przyglądając się im. 
     Zaraz jednak się wyprostowałam, dotykając dłonią włosów i rozglądając na boki, wystraszona. Na sobie miałam jedynie majtki i czyjąś marynarkę, która i tak nie zakrywała mi całkowicie biustu. Chwyciłam oba brzegi ubrania i skrzyżowałam je na piersiach, tym samym zakrywając. I wtedy dostrzegłam Liama. Siedział na miejscu kierowcy, miał zmarszczone brwi i bawił się jakąś rzeczą. Dopiero po chwili spostrzegłam co to jest.
      Moja peruka. Boże... Boże,nie..
   - Nazywasz się Kaylee Wihton - zaczął Liam, głosem wypranym z emocji. - Masz 15 lat, jesteś córką milionera. Od dziecka żyjesz na salonach, masz najdroższe ubrania, buty, samochody, domy... Chłopaka, również syna milionera, Martina Doonera... Posiadasz po prostu wszystko. Teraz nagle zniknęłaś, media nie wiedzą, gdzie  się znajdujesz, ani co robisz... Zniknęłaś po sex taśmie, którą, według mediów, nakręciłaś, tym samym zdradzając swojego chłopaka. Teraz, zamiast za wzorowe dziecko i przykład, robisz za dziwkę. Ukryłaś się przed światem, mając nadzieję, że zapomną. - Podniósł głowę, patrząc mi prosto w oczy. - Ale ze szmaty jedwabiu nie zrobisz. 
     Z trudem przełknęłam ślinę. Liam ciągnął dalej. 
    - Okłamywałaś nas - powiedział, jakby z trudem powstrzymując płacz. - Okłamywałaś nas wszystkich, cały czas. Po co? Po jaką cholerę się pytam?! - wrzasnął. Zagryzłam wargę, czując jak do oczu napływają mi łzy. - Byliśmy dla ciebie mili, staraliśmy się by było ci tu dobrze... Pomagaliśmy w sprzątaniu, bo chcieliśmy sprawić ci przyjemność, trochę ulżyć... Myśleliśmy, że musisz walczyć o jedzenie, że jesteś dzieckiem ulicy. Dlatego cię przyjęliśmy. By pomóc. A ty? - Pokręcił głową. Przez chwilę panowała cisza. - Podejrzewałem, że nie jesteś zwykła Kaytlin. Przyglądałem ci się od samego początku. Myślałem nawet, że jesteś jakąś fanką, dobrze grająca rolę. Ale to? Serio? Kaylee Wihton? - Znów pokręcił głową. - Tego juz nawet bym nie wymyślił. Boże... Kaylee Wihton.. - Rzucił we mnie peruką. - Jesteś zwykła szmatą, przyzwyczajoną, że ma wszystko i wszystko jej się należy. Szmata. Nic nie warta szmata.
      Utkwiłam wzrok w skrzynce biegów, z trudem powstrzymując się od płaczu. Bałam się spojrzeć mu w twarz. Wiedziałam, że ma rację - jestem szmatą i tego nie zmienię. Okłamałam ich dla własnej potrzeby. Nie zasłużyli na to, a ja nie zasłużyłam na nich. Wykorzystałam ich, bo tak mi się podobało, bo bałam się stawić czołu plotkom i światu, wolałam udawać zwykła dziewczynę. Zwykłą Kaytlin. Najgorszy błąd mojego życia, pomyślałam, łykając łzy. Boże, jak bardzo chciałam cofnąć czy i nigdy nie dopuścić do tego bym ich poznała, bym wyszła z tej garderoby.
     - I? - usłyszałam Liama. - Nic? Zero jakiekolwiek reakcji?
   Po chwili krótko się zaśmiał, po czym otworzył drzwi, wysiadając. Wzięłam głęboki oddech, kręcąc głową i gwałtownie mrugając - chciałam się pozbyć łez. W ostatniej chwili delikatnie chwyciłam go za rękaw bluzy, prosząc tym samym by ponownie usiadł. Chłopak zrobił to posłusznie. Oblizałam wargi, wciąż bojąc się podnieść wzrok. Wstydziłam się spojrzeć mu w oczy. Brzydziłam się swojego zachowania i całej siebie. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo zachowałam się egoistycznie.
      - Ja... - zaczęłam. Po chwili znów pokręciłam głową, po czym podniosłam głowę, oczy mając pełne łez. - Strasznie cię przepraszam. Wiem, że teraz, po tym wszystkim, moje słowa mogą ci się wydać puste, nic nie warte... Ja to wiem i rozumiem. Zachowałam się podle, egoistycznie i masz prawo uważać mnie za szmatę. Sama się za taką uważam. Ja naprawdę nie chciałam was okłamać, nie planowałam, że wejdę do waszego domu i powiem ' hej, mam na imię Kaytlin i chcę być waszą sprzątaczką'. Nie, to nie tak. Wuj, mój wuj, a wasz menadżer kazał mi być Kaytlin. Kiedy mieliście koncert, zamknął mnie w garderobie, a ja stamtąd uciekłam, przebierając się za Kay.  Potem, w nocy wuj odnalazł mnie i zabrał do domu. Nie wiedzieliśmy, że nie będziecie spać. Nie chcieliśmy, nie mieliśmy w planach was okłamywać. Naprawdę. Rano od razu miałam stamtąd wyjść. Wuj zabronił mi ujawniania się, nie miałam wyjścia...
      - Oczywiście, że miałaś - przerwał mi Liam. - Mogłaś po prostu mu się przeciwstawić. My tak robimy codziennie. Nie dajemy sobą manipulować. To nasz szef, ale nie zamierzamy tańczyć tak jak nam zagra.
     Pokręciłam głową, już nie hamując łez. Wzięłam głęboki oddech, szlochając. Liam jakby złagodniał, poprawił się na fotelu i spojrzał na mnie wręcz  z litością. Nienawidziłam tego, lecz nie mogłam przecież zacząć się z nim kłócić o jedno spojrzenie. Wierzchem dłoni wytarłam tylko mokry policzek, pociągnęłam nosem, po czym odpowiedziałam:
     -  Wiem, tylko... Och, pewnie teraz jeszcze bardziej zaczniesz mną gardzić i uważać mnie za nic, ale taka prawda. Chciałam wreszcie zasmakować jak to jest żyć zwyczajnie. Wiesz... Pierwszy raz u was sama przygotowałam sobie ubranie czy zrobiłam jedzenie. Pewnie teraz pomyślisz, że nie dość, że mam wszystko to jeszcze narzekam. Ale... To jest tak, że ja nigdy nie mogłam zrobić nic sama. Zawsze kogoś od tego miałam. Wszystko za mnie wykonywali, a ja miałam po prostu być. Tak samo z prywatnością. Większa połowa tego co o mnie mówią, to nie prawda. To plotki. - Spojrzałam mu w oczy. - Zanim was poznałam, myślałam, że jesteście tylko pustymi bachorami, śpiewającymi jakieś tandetne piosenki. Myliłam się. Ale tak właśnie stworzył was świat, show biznes. I za takich ma was połowa świata, bo biorą wszystko co podają media. Ja wiem, że to żadne wytłumaczenie... Bo nic nie może wytłumaczyć tego kłamstwa... Ale proszę, postaraj się mnie przynajmniej zrozumieć. Strasznie cię przepraszam. Nie zrobiłam tego na złość, żeby potem mieć co opowiadać w wywiadach czy móc się z was ponabijać... Ja tylko chciałam zobaczyć jak to jest.
    Przełknęłam głośno ślinę, próbując się uspokoić. Nie chciałam się rozpłakać, a już na pewno nie chciałam go tym sposobem wziąć na litość. Wstydziłam się tego płaczu, wstydziłam się samej siebie. Tego co zrobiłam. Chłopcy chcieli dla mnie jak najlepiej.. A ja tak po prostu ich wykorzystałam. Pierwszy raz czułam się tak źle. Często kłamałam - musiałam. Jak każdy w tym biznesie. Ale dotychczas nie brałam sobie tych kłamstw do serca. A teraz... Teraz coś we mnie pękło. Nienawidziłam siebie za to co zrobiłam.
     Otarłam łzy wierzchem dłoni, po krótkiej chwili ciągnąc:
    - Przepraszam cię. Rozumiem jak teraz wywalisz mnie na bruk, rozpowiesz wszystko chłopakom i mediom... Ja to rozumiem. i uważam, że mi się należy, a nawet, że to za mało za to jak was oszukałam.
     Liam przyglądał się mi w liczeniu, jakby się namyślając. Spoglądał na mnie jednocześnie ze wściekłością i litością. Tym bardziej starałam się uspokoić - byle tylko tak na mnie nie patrzył, nie z tą cholerna litością. Bo tutaj nie ma czego współczuć. Chyba, że głupoty.
      Przez kilka sekund, minut panowała cisza, przerywana tylko moim szlochem. Wreszcie Liam odwrócił ode mnie wzrok, pocierając twarz, by po chwili powiedzieć, wciąż na mnie nie patrząc:
    - Zrobimy tak. Nic nie powiem chłopakom ani mediom, nikomu... - Tu spoglądnął na mnie, prosto w oczy. - O ile sama się przyznasz. Masz tydzień na ujawnienie się. Jeśli tego nie zrobisz sama, to ja powiem im prawdę.
    Pokiwałam gorliwe głową, pociągając nosem. Liam nawet na mnie nie patrząc, wysiadł z  samochodu trzskając drzwiami i naciągając na głowę kaptur, by ukryć się przed paparazzi.
     Opadłam na siedzenie, wycierając łzy.
     Zrobię to. Powiem im. I to jak najszybciej. W dupie mam wuja, oni mają znać prawdę. Oni zasługują na prawdę.
***
    Pokręciłam głową z niedowierzaniem, wpatrując się w teraz zamkniętego laptopa. 
   Boże, co ja narobiłam, pomyślałam zrozpaczona. Zrujnowałam mu życie... Boże... Liam miał rację. Jestem szmatą. Docisnęłam dłoń do ust, by zatamować szloch. Harry mnie stamtąd zabrał, uratował... Gdyby nie on, teraz może leżałabym w łóżku wykorzystywana przez jakiegoś naćpanego typka.  A on... Tam wszedł, znalazł mnie i zabrał z tego miejsca. A ja? Nie dość, że go okłamywałam, że go tak wykorzystywałam... To teraz jeszcze... Ośmieszyłam go. Przez co? Przez moją głupotę, przez pragnienie 'oderwania' się od rzeczywistości. I proszę. Rzeczywiście się oderwałam. Szkoda tylko, ze tym sposobem niszczyłam wszystko. I siebie, i ich - One Direction. 
     Zagryzłam wargę, znów kręcąc głową. Podeszłam szybko do laptopa, znów go otwierając. Natychmiast wyskoczyła mi owa stronka plotkarska. W roli główniej - Harry ciągnący pół nagą 'dziwkę'. 
    - Harry... - zaczęłam, drżącym głosem. Gwałtownie odwróciłam się do stojącego za mną osiemnastolatka, mając już łzy w oczach. - Boże, Harry.. Przepraszam.... Przepraszam! 
     Chłopak wpatrywał się w zdjęcie, na którym widnieliśmy oboje. Był wręcz czerwony ze złości, ręce miał zaciśnięte w pięści, ciężko oddychał. Miał zmrużone oczy i zaciśnięte zęby. 
    - Nie wiedziałam, że to się tak skończy... - szepnęłam. 
    Harry prychnął, przenosząc wzrok na mnie. Był wściekły. Bardzo wściekły. 
     - Oczywiście, że nie wiedziałaś. - odpowiedział ze złością. - Bo skąd miałaś wiedzieć? Olać rzeczywistość, najlepiej się najebać i mieć wszystko w dupie. Niech cię ktoś przeleci, okradnie, albo w ogóle porwie... Co z tego? Nie wiedziałaś. Bo przecież nie miałaś prawa. Skąd mogłaś podejrzewać, że gdy wejdziesz do jakiegoś pieprzonego klubu, z jakimś kolesiem, który dawał dragi Gemmie i zjesz tabletkę, coś ci się stanie? Przecież to taki przyjazny facet. Tak kocha ludzi i dba o ich bezpieczeństwo. 
     Przełknęłam ślinę, a Harry wziął głęboki oddech, pocierając twarz. Po chwili uderzył w ścianę, tak mocno, że aż podskoczyłam. 
     - Chcesz powtórzyć los Gemmy?! - wrzasnął Loczek. - Chcesz tak samo wylądować na odwyku, będąc uzależniona od narkotyków, alkoholu?! Chcesz być prostytutką, szlajać się z takim... Takimi ćpunami?! Na tym ci zależy?! To nie jest nic dobrego, uwierz. Gemma może przez to stracić życie. Ty mogłaś dziś. Może nie od razu... Ale mogłaś wpaść w to gówno, tylko dlatego, że...? Że co? Że chciałaś zasmakować jak to jest?! Jak to jest być ćpunką?! Na chwilę się od tego oderwać, porobić za striptizerkę, wziąć udział w orgii, a na koniec obudzić się w kuble na śmieci?! - Tu zamilkł, patrząc mi prosto w oczy. Po chwili pokręcił głową, kontynuując, już spokojniej. - Ja nie chcę tego przeżywać po raz drugi. Nie chcę mieć i ciebie na karku, na sumieniu. Wystarczy mi Gemma. - Rozstawił szeroko ramiona. - Zresztą, nie biorę za ciebie odpowiedzialności. Nic dla mnie nie znaczysz, ty tylko tu pracujesz. Równie dobrze mógłbym cię tam zostawić, by obudziła się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim. Byś wpadła w to gówno. Nie jestem za ciebie odpowiedzialny. Gdyby nie ty, nie byłoby tego całego zajścia. Powinienem od razu wywalić cię na zbity pysk. - Tu opuścił ramiona, cofając się do drzwi. - Ale dam ci jeszcze jedną szansę. Wiem, że nie jest łatwo, mając w domu dziewczynę ćpunkę, która ma przecież takie zajebiste życie... Ale postaraj się tego nie spieprzyć, okey? 
    Po czym wyszedł trzaskając drzwiami. Dopiero teraz pozwoliłam sobie na płacz, uwalniając wszystkie swoje emocje - wstyd, strach, smutek, złość i obrzydzenie do samej siebie. 
______________
Od Boddie:  Podoba mi się :D Znowu długi... Ciągle mi wychodzą takie długie... I nie umiem tego powstrzymać, więc... Będziecie się chyba musieli trochę pomęczyć xd ;/ ;p Ale mam nadzieję, że się wam podoba :D

środa, 19 grudnia 2012

[15] -Może warto poszukać czegoś innego, co będzie od dzisiaj twoim tlenem?


Gemma...

      Mocniej zacisnęłam dłonie na białej pościeli starając się pohamować wypełniające już moje oczy łzy. Nienawidziłam płakać, uważałam to za oznakę słabości, nigdy nie płakałam tak dużo jak od czasu wprowadzenia się do chłopców. Zacisnęłam usta w wąską kreskę nie chcąc zdradzić swojego istnienia. Nie spałam od dawna. Leżałam słuchając jak Zayn mi śpiewa. Nigdy nie sądziłam, że umie być tak czuły i to w stosunku do mnie. Jego głos uspokajał mnie, działał jak lek, jak odtrutka na te wszystkie skażenia w moim ciele.  Oddychałam płytko wsłuchując się w każde słowo, na szczęście leżałam plecami do chłopaka więc nie mógł widzieć tego jak powoli uchylam powieki, spod których wypływają gorzkie łzy. 
   Słysząc otwieranie się drzwi momentalnie zamknęłam oczy.
  -Co z nią?- rozniósł się po pomieszczeniu głos mojego brata. Poczułam zapach jego perfum i... papierosów? Niemożliwe... Mój idealny braciszek palił? 
   Alkohol... To też czułam. 
  Dopiero to przywołało wspomnienia. David zabrał Kaylee do ,,Samanthy''. Zapewne dała sobie wcisnąć tę tabletkę. Pewnie wypiła wszystko co jej dał. Była taka naiwna jak kiedyś ja. Pewnie powiedział, że odda naszyjnik, którego i tak już nie ma. Łapał ją na te same chwyty co kiedyś mnie. 
  Harry po nią pojechał... Przyszło mi do głowy i odetchnęłam z ulgą  wiedząc, że tu jest i jeszcze oddycha.
   -Co z nią?! Ona tu umiera, a ty chodzisz sobie na spacerek?! Czy ty myślisz?! Masz siostrę narkomankę! Jej nie można spuszczać z oka choćby na sekundę, a ty idziesz sobie na spacer... Człowieku... W jakim ty świecie żyjesz?!- wydarł się na niego mulat, ale momentalnie umilkł widząc, że obracam się w ich kierunku.
    Położyłam się na plechach po czym podciągnęłam się do pozycji siedzącej i podkuliłam kolana pod brodę, obejmując się ramionami. Harry otarł wierzchem dłoni łzy spływające po moich policzkach, a ja kołysałam się w przód i w tył. Zayn stał z zgaszoną miną przypatrując się mi w ciszy.
   -Chcę jechać do domu...- wychrypiałam nawet nie patrząc na nich. Chciałam zniknąć z ich życia, bo ja nigdy się nie wyleczę. Już zawsze będę narkomanką.
   -Jasne... Zaraz cię...- przerwałam bratu spoglądając na niego spod rzęs. Zapewne wyglądałam jak potwór z rozmazanym tuszem, który spływał razem z łzami.
   -Nie do waszego domu. Chcę do mojego domu. Zawieź mnie...- wyszeptałam tak cicho jak się dało.

***

       Rzuciłam Kay ciuchy, które dowiózł mi Louis z myślą, że trochę posiedzę w szpitalu po czym sama wcisnęłam się na tylne siedzenie.
   -Dokąd jedziemy?- spytała wystraszona szatynka. Już sobie wyobrażałam co musiała przechodzić w tym burdelu dodatkowo nic zapewne nie pamiętała. Może to i lepiej? Nie będzie musiała znać tak bolesnej prawdy. Ja niestety raz odmówiłam zażycia tabletki na ,,brak pamięci''. Tak ją właśnie nazwałam, bo pamiętałam tylko moment jak ją łykałam. Tak, raz odmówiłam i co? Dostałam po twarzy, wrzucili mnie do pokoju razem z jakimś typkiem, który miał wypchane kieszenie banknotami i kazano zarobić jak najwięcej, bo mnie nie wypuszczą. 
   Gorzej. Nie dadzą mi dawki.
   Mogli mnie mordować, ale to nic. Dla mnie to nie było ważne. Ból był tylko maską, a tak na prawdę to wewnętrzne cierpienie zabijało mnie.
  -Do domu. Do miejsca którego nienawidzę...- wychrypiałam. Pomogłam Kay się ubrać, bo dziewczyna ledwo żyłam po czym oparłam głowę o szybę i utkwiłam wzrok w Harrym. Prowadził spokojnie, wyglądał na skupionego, ale wiedziałam że w środku cały płonie ze wściekłości na mnie. Bał się, ale jednocześnie chciał się w końcu pozbyć problemu, którym byłam. 
   Wysiedliśmy powoli z auta, ja o własnych nogach za to Kay z pomocą Harry'ego. No tak, bo to ona była umierająca... Może to zabrzmi jakbym jej miała za złe coś, ale... Nie. Nie miałam. Po prostu nic się nie zmieniło. Nadal byłam niczym dla niego, bo w końcu żyję, chodzę. I co z tego, że może za sekundę dostanę szaleńczego pragnienia. To nie ważne. tak długo walczyłam o czyjąś uwagę i na nic. 
   -Witam...- wyszeptałam pod nosem do białych murów po czym wyjęłam z kieszeni kurtki klucz od domu i weszłam do środka. Sama nie wiedziałam dlaczego mnie tu ciągnęło. Może liczyłam, ze rodzice wrócili? Że przestali się mnie bać, a zaczęli bać o mnie? Weszłam do kuchni i uśmiechnęłam się pod nosem widząc kartkę, którą rzuciłam tu przed kilkoma dniami. Podniosłam go z ziemi po czym podała Kay.
   -Poczytaj sobie co nasi kochani rodzice piszą.- powiedziałam idąc dalej. Zatrzymałam się przy naszym wspólnym zdjęciu. Uważnie mu się przyjrzałam po czym uderzyłam w nie pięścią. Szkło pękło, a zdjęcie padło na ziemię. -Nienawidzę ich!- wrzasnęłam patrząc na Harry'ego. -Zostawili mnie! Jak zwykli tchórze! Uciekli od problemu! Ode mnie! Nienawidzę ich...- wymamrotałam to ostatnie pod nosem po czym jak małe dziecko wbiegłam po schodach do swojego pokoju. Spojrzałam na liliowe ściany, na jasne meble i zapragnęłam wyrzucić to wszystko przez okno. Już dawno taka nie byłam... Otworzyłam laptopa i włączyłam pierwszą plotkarską stronę. Nie zwróciłam uwagi kiedy do pokoju weszła Kay z Hazzą.
   ,,Harry Styles wynosi z domu publicznego dziwkę! Czyżby coś się święciło?''. Paparazzi. Byli wszędzie, widzieli każdy krok. Zdjęcie ukazywało Harry'ego i Kaytlin pod Samanthą. Ona pół naga, okryta jego marynarką byłą chyba niczego nieświadoma, a on... Jego wściekłość na twarzy mówiła sama przez się.
  Podjechałam wyżej i co zobaczyłam?
  ,, Czyżby zła passa One Direction trwała? Zayn Malik niósł nieprzytomną dziewczynę do szpitala. Czyżby kolejna prostytutka?''. Do oczu napłynęły mi łzy. Zamknęłam laptop z trzaskiem po czym obróciłam się w stronę brata i szatynki.
  -Po co mnie urodziła? Po co urodziła taką szmatę? Nawet jak jestem nieprzytomna to jestem dziwką...- wysyczałam.

***

         Siedziałam na balkonie.Słońce było już wysoko na niebo, po czym wnioskowałam, że mamy południe. Nie widziałam jeszcze tak pięknego Londynu. Oblizałam spierzchnięte wargi czując jak pali mnie w gardle. Starałam się o tym nie myśleć. W końcu już raz wylądowałam w szpitalu przez mój nałóg. Wyjęłam z kieszeni telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Aron zbytnio się mną nie przejmował. Wydawało mi się nawet, że od czasu kiedy poznał prawdziwą Kaytlin nie miałam z nim kontaktu.  Zaczęłam nucić pod nosem piosenkę, którą śpiewał mi w szpitalu Zayn i właśnie w tym momencie ktoś wszedł na balkon. Kątem oka ujrzałam Zayna, który usiadł obok mnie i zabrał mi telefon. Spojrzał an wyświetlacz po czym uśmiechnął się do siebie.
   -Jednak kochasz braciszka.- powiedział pokazując mi tapetę z Harrym. Wzruszyłam tylko ramionami i oparłam głowę o barierki. - Czemu nie chcesz jechać na odwyk?- spytał patrząc mi w oczy.
   -Zayn ja nie przestanę brać... To jest dla mnie jak... Jak tlen.- powiedziałam przypominając sobie jak kiedyś muzyka była dla mnie tlenem.  
   -Może warto poszukać czegoś innego, co będzie od dzisiaj twoim tlenem?- spytał unosząc jedną brew wyżej i kierując moja twarz tak bym spojrzała w jego oczy.  
   - Pierw muszę pozbyć się tego, który zatruwa mnie, a to nie jest łatwe. Chcesz się mnie pozbyć? Dlatego mnie leczysz?- spytałam wyrywając twarz z jego dłoni i zatrzymując wzrok na jabłonce w ogrodzie.
    -Na początku tak było...Potem chciałem odpokutować swoje winy, a teraz... Teraz zależy mi na tym byś była zdrowa. Zależy mi na tobie... Na prawdę. Kiedy tylko się pojawiłaś czułem kłopoty... Czułem to jaka jesteś.- zapragnęłam powiedzieć ,,Czułeś to bo penis ci stanął?'', ale powstrzymałam się od zgryźliwej uwagi.- I nie myliłem się. Jesteś dobra, tylko złą drogę obrałaś.

______

Od Akwamaryn: Mogło być lepiej. Podoba mi się i byłby dłuższy gdyby pojawił się na niego pomysł,. którego niestety nie było już później.

sobota, 15 grudnia 2012

[14] - Kim jesteś, Kaytlin?

Harry...
   Stanąłem przed klubem 'Samantha" do którego podobno David zaciągnął Kaytlin. Cały drżałem z wściekłości. Najpierw wciągnął w to Gemme, a teraz próbował Kay. Nie mogłem pozwolić, by i ona w tym utkwiła. Dobrze wiedziałem jak narkotyki potrafią zniszczyć człowiekowi życie. Zayn jeszcze z tego uciekł. Tak, doskonale to pamiętałem. Ten stres, strach i złość, że się nie uda, że głód okaże się silniejszy i przegra tą walkę. Przegra swoje życie. Tylko ja wiedziałem o jego sekrecie, bo tylko ja go na nim przyłapałem. Gdybym wtedy nie wszedł do jego pokoju... Gdybym wtedy nie zareagował... Już by go tu nie było. Leżałby parę metrów pod ziemią, powoli się rozkładając. Odrażające, ale prawdziwe.
    Nie chciałem by to spotkało Gemme, moją Gemmę. W jakiś sposób czułem się winny za to co się stało, za to czym się stała. Wciąż wydawało mi się, że mogłem temu zapobiec, tylko byłem zbyt zajęty sobą i nie zauważyłem jak powoli stacza się na dno. Potrafiłem godzinami rozpamiętywać wszystkie lata, wszystkie nasze wspólne wspomnienia, szukając jakiegoś potknięcia - mojego albo jej. Pragnąłem wiedzieć, gdzie zahaczyliśmy, gdzie upadliśmy, nawet tego nie widząc. Powinienem być z nią zawsze - pomagać jej i troszczyć się o nią. Była moja, kochałem ją całym sercem. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo mi jej brakowało i jak bardzo o tej miłość i tęsknocie zapomniałem. Gdybym wtedy zareagował... Jakkolwiek... Może teraz nie siedziałbym pod klubem szukając naćpanej sprzątaczki, a ona nie walczyłaby o życie. Powinienem być z nią tam, teraz. I wspierać, pomagać, pokazywać, jak mi na niej zależy. Dawać jej ciepło.
      Jednak tak samo czułem się odpowiedzialny za Kaytlin. Bo gdyby nie my, nie nasza rodzina, na pewno teraz nie była by wpakowana w takie gówno. Niszczyliśmy ją, powtarzała się historia Gemmy. Nie zdążyłem uratować jej, więc przynajmniej nie dopuszczę do upadku Kay.
       Stanąłem przed drzwiami i nawet nie patrząc na ochroniarza, wszedłem do środka. Nie zareagowałem na szarpnięcie, jedynie wyrwałem swoją rękę z uścisku faceta, po czym wtopiłem się w tłum. Przeciskałem się do przodu, starając się odnaleźć ją wzrokiem. Jednego byłem pewien - gdzie Kay, tam faceci. David ma na pewno duże wymagania co do swojego zasilania konta. Wystarczy jedna zasada, jeden warunek, który każda z nich musi spełnić - jeden, który mogą zdać tylko najlepsze.
       Najlepsze dziewczyny przyciągają najlepszych facetów. By znaleźć się wśród 'ulubienic' Davida trzeba jedynie przyciągać mężczyzn jak magnez. Trzeba umieć uwieść każdego faceta. Wystarczy tylko spojrzeć na Gemme czy Kay by wiedzieć, że mają facetów na pęczki i każdego potrafią zadowolić. Więc umieją jednocześnie nieźle zarobić. Co oznacza, że David musi je mieć.
      Dobrnąłem do baru, a następnie zacząłem rozglądając się wkoło. Nigdzie jednak nie mogłem jej zauważyć. Zacząłem bać się na poważnie. A co jeśli się spóźniłem? Jeśli któryś z nich już ją gdzieś zaciągnął, do któregoś z pokoi i właśnie Kay zarabia na dragi dla Davida?
       Znów zacząłem przedzierać się przez tłum, wciąż szukając wzrokiem szatynki. Nie mogę się poddać, myślałem zajadle. Przejdę cały klub, zajrzę w każdy zakamarek, przepytam każdego człowieka tu... Ale Kaytlin znajdę.
       Zmarszczyłem brwi, omijając jakąś tancerkę, która tańczyła z dwoma facetami... Niemal pieprzyli się na scenie. Z obrzydzeniem spojrzałem na tłum napaleńcu spoglądających na dziewczynę, przepychając się do przodu. I wtedy coś uderzyło mnie w twarz. Dość boleśnie. Ze złością odwróciłem się w stronę tancerki, której włosy zaplątały się między moje. Uśmiechnęła się do mnie, choć na pewno nie poznawała. Wzrok miała zaszyty mgłą, lecz do każdego szczerzyła się i spoglądała na niego uwodzicielsko. Włosy miała na tyle długie, że ich końce jeszcze dotykały 'publikę'. Ocierała się o dwóch mężczyzn, masowała ich wypukłości w spodniach, pozwalała się dotykać, sama wręcz do tego lgnęła. Wiłą się na rurze, odstawiając striptiz. Jej stanik leżał gdzieś wśród tłumu - a ona sama powoli ściągała z siebie dolną bieliznę.
       I to właśnie była Kaytlin.
      Wziąłem głęboki oddech, próbując się uspokoić. Cały drżałem ze złości. Zdawałem sobie sprawę  że była upita i naćpana i na pewno nie wiedziała co robi... Ale i tak byłem na nią wściekły, że wkopała się w coś takiego.
       Wszedłem na podwyższenie, odpychając od Kay dwójkę facetów. Dziewczyna zachichotała tylko, mrucząc.
    - Spokojnie... Starczy mnie dla wszystkich.
      Ściągnąłem z siebie marynarkę, zakrywając nią dziewczynę i ściągając ją z podestu. Następnie, nie zważając na zawiedzione krzyki jej adoratorów, zacząłem pchać się do wejścia. Kaytlin nie wyrywała się, bo sama ledwo mogła ustać na nogach. Wręcz ciągnąłem ją po podłodze, a ona jedynie cicho chichotała, obmacując mnie przy okazji. Nie miałem nawet siły odpychać od siebie jej rąk - i tak nie przestawała. W pewnym momencie wręcz chciałem ją uderzyć, byle tylko przestała.
        Gdy już prawie doszliśmy do wyjścia, nagle jak spod ziemi, wyrósł przed nami David.
      - Niestety - zaczął, wyrywając mi Kay. - Ale noc z tą panią najpierw zatwierdza się u mnie.
      - Puszczaj ją - warknąłem. - To człowiek, nie zabawka.
    Kay coś mruknęła, wtulając się w Davida. Ten wskazał na nią, uśmiechając się lekko.
      - Chyba woli mnie - powiedział, dociskając ją do siebie. - Zresztą należy do mnie.
    Chwyciłem dziewczynę za rękę i pewnym ruchem przyciągnąłem ją do siebie. Szatynka zarzuciła mi ręce na szyję, próbując ustać o własnych siłach.
      - Nie należy do nikogo - wychrypiałem. - A już na pewno nie do ciebie.
      Spróbowałem wyminąć Davida, ten jednak od razu zstąpił mi drogę. Spojrzał mi w oczy, sycząc cicho:
     - Oddaj ją, albo będziesz miał poważne problemy.
     Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, po czym westchnąłem ciężko. Popchnąłem pół  nagą szatynkę w stronę mężczyzny, który zręcznie pochwycił upadającą dziewczynę. Uśmiechnął się zwycięsko, a ja w tym samym momencie przywaliłem mu w twarz w ostatniej chwili chwytając za ramię Kay. David zatoczył się, niemal upadając - niemal, bo dwójka jego 'pomocników' zdążyła mu pomóc ustać na nogach. Następnie, nim zdążyłem zareagować jeden z nich, również przywalił mi w twarz. Głowa odskoczyła  mi w bok, cofnąłem się parę kroków - nie puściłem jednak Kaytlin, do której wreszcie zaczęło coś chyba docierać, bo zmarszczyła brwi, przyglądając się nam zdziwiona. W pewnym momencie spróbowała się mi nawet wyrwać i wstydliwie zasłoniła dłonie na piersiach, jednak przycisnąłem ją do siebie mocniej. Wciąż nie rozpoznawała naszych twarzy, miała jednak ogólny  podgląd sytuacji.
     Gorzej zaczęło być, gdy drugi ochroniarz wyciągnął pistolet. W ostatniej chwili odskoczyłem w bok, przed strzałem. Huk, a po nim następny, przerwał zabawę i wystraszył ludzi. Wszyscy zaczęli masowo uciekać do drzwi - na czworakach, pod pachą trzymając szamoczącą się szatynkę doszedłem do wyjścia, gdzie następnie dobiegłem do auta. Jeszcze parę razy rozległy się huki za mną, lecz nie zwróciłem na nie uwagi. Ważne było zniknąć z tego gówna, nim oni sami wsiądą w samochody, by za mną ruszyć. Już nie tyle, by odzyskać Kay, o ile z zemsty za poniżenie.
***
     Spojrzałem na śpiącą twarz Kaytlin, po czym potarłem twarz rękoma. Dziewczyna zasnęła po kilku minutach jazdy i spała tak do teraz. Śmierdziało od niej alkoholem oraz papierosami, ale teraz złość na nią zastąpiła wściekłość na samego siebie i Gemme. Na Gemmę - za to, że ją w to wpakowała. Na mnie - że, nie potrafiłem jej dostatecznie dobrze ochronić przed moją młodszą siostrzyczką. Czułem się za nią odpowiedzialny. Nie wiem czemu, tak po prostu. Już wtedy, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy - już wtedy zacząłem się o nią martwić mimo, iż nawet nie znałem jej imienia.
      Odgarnąłem z jej twarzy czarny kosmyk włosów, po czym westchnąłem ciężko, prostując się w fotelu i spoglądając przed siebie. Byłem padnięty. Nie spałem już chyba dwa dni - nie miałem czasu. Ciągle coś się działo. Ciągle coś się działo za sprawą Gemmy. Nie wiedziałem w jakie gówno się wpakowała, aż do teraz. Nie wątpiłem, że David wykorzystywał ją tak samo, jak próbował Kay. I o ile Kaytlin udało mi się ocalić, tak Gemmę nie. Nawet nie chciałem wiedzieć ile razy była wykorzystywana, nie wiedząc o tym. Ile razy budziła się w nie swoim łóżku, myśląc ' co ja tu robię?'. Nie chciałem, nie mogłem dopuścić do tego by Kaytlin spotkało to samo, tylko dlatego, że poznała Gem.
      Nagle zadzwonił mój telefon. Przekląłem cicho, bojąc się, że zbudzi Kay, po czym natychmiast odebrałem.
   - Harry, cholera gdzie jesteś?! - wydarł się za mnie Zayn.
     Spojrzałem kątem oka na Kaytlin, po czym skłamałem:
   - Na spacer poszedłem - Nie mogłem mu przecież powiedzieć ' Siedzę w aucie z naćpaną, pół nagą Kay, którą właśnie uratowałem przed gwałtem. A co u ciebie?'
    - Cholera, rusz dupę do najbliższego szpitala, gdzie właśnie wieziemy z chłopakami twoją ledwo żywą siostrę! - wrzasnął Zayn.
     Natychmiast się wyprostowałem, przekręcając kluczyk w stacyjce. Aut zawarczało groźnie, by lekko się cofnąć, a następnie, pod wpływem naciśnięcie pedału gazu, wystartować gniewnie naprzód.
    - Co się dzieje?! - wykrzyknąłem, jedną ręką kręcąc kierownicą.  - Co z nią?
    - Gówno, Harry, gówno - wręcz wysyczał mulat. - Wieziemy ją tam dla żartu. A jak myślisz po co jedziemy z twoją siostrą, ćpunką do szpitala?!
     Zacisnąłem zęby, przyśpieszając.
    - Zaraz będę - powiedziałem tylko, a następnie rzuciłem telefon na tyle siedzenie.
    Już po kilku minutach stałem pod najbliższym tu szpitalem - musiało być to, gdyż w drodze, zauważyłem samochód Liama. Wyciągnąłem kluczem, wsadzając je w kieszeń, by po chwili spojrzeć na wciąż śpiącą Kay. Nie mogłem jej przecież wciąć na ręce i pójść sobie ot tak, z niemal nagą dziewczyną do szpitala. Zostawić też nie. Co by pomyślała, jak by się obudziła? Na pewno czułaby się bardzo zagubiona, samotna i skrzywdzona - w końcu nie codziennie budzi się w samochodzie jakiegoś facet, bez bluzki, spodni i stanika. Jeszcze oskarżyłaby mnie o gwałt czy molestowanie.
    - I co ja mam teraz z tobą zrobić... - wymruczałem, przyglądając się wiercącej się szatynce. Zagryzłem wargę w niepewności, po czym wykręciłem numer do Liama, nakazując mu jednocześnie przyjść natychmiast na parking.
Liam...
    Przyznaje - widząc nagą Kay i Harry`ego, który jakoś starał się wcisnąć w rękaw swojej marynarki, jej ramię, miałem dwuznacznie myśli.  Ale kto by nie miał?  Widząc nagą postać chyba każdy najpierw myśli o sexie. W pierwszym odruchu chciałem podejść do Harry`ego i opieprzyć go o... O cokolwiek zrobił. Potem sam siebie skarciłem w myślach za podejrzewanie mojego przyjaciela o coś takiego. Gdy tylko Loczek mnie spostrzegł, wyskoczył z samochodu i rzucając mi kluczyki, pobiegł do szpitala. Zostałem więc sam ze śpiącą Kaytlin.
     Niepewnie wsiadłem do samochodu, siadając niemal na końcu fotela. Bałem się - tak właśnie, bałem się - reakcji dziewczyny, gdy się obudzi. W samochodzie śmierdziało alkoholem i papierosami dzięki czemu domyśliłem się prawie wszystkiego. Zrozumiałem przynajmniej, że jest upita i może nawet naćpana. Ale skąd była naga - tego nawet wymyślić nie dałem rady. Wątpiłem by Harry był do czegoś takiego zdolny. Nie, na pewno nie. Już bardziej prawdopodobnie wydawało się to, iż sama zaczęła się rozbierać, nie kontrolując swoich odruchów.
      Zamarłem, gdy Kay poruszyła się, ale nachyliłem bardziej, kiedy spod jej czarnych włosów, zaczęły wydobywać się blond. Zmarszczyłem brwi, odgarniając jej warkocz na plecy. Natychmiast 'włosy' przekrzywiły się na jeden bok, by po chwili całkowicie opaść na kolana... Jak się okazało, blondynki.
     Pochyliłem się, bardziej zaskoczony.
    - Kim jesteś, Kaytlin? - wymamrotałem, przyglądając się twarzyczce dziewczyny.
__________________
Od Boddie:  Średnio mi się podoba. Właściwie... To co pisałam oczami Harry`ego nie, ale to co pisałam oczami Liama tak ;D więc podoba mi się tylko końcówka ;D A wam?? :)


poniedziałek, 10 grudnia 2012

[13] Ja ją kochałem... Ja ją kocham


Gemma...
    
  Wystraszona schowałam się za jednym z drzew. Serce waliło mi jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej, a ja nie wierzyłam własnym oczom. Wręcz dławiłam się strachem, który teraz mnie wypełniał po brzegi. jeśli by mnie zobaczył... 
   Czym ja się tak właściwie przejmowałam? Przecież ona miał Kaylee... Boże... Miał Kay i to moja wina.Zacisnęłam zęby, czekając aż zniknie z pola mojego widzenia po czym biegiem ruszyłam w kierunku domu. Nie zastanawiałam się długo. Po prostu wbiegłam do środka, trzasnęłam drzwiami, ale nikt nie zareagował. Nie zdejmując butów wbiegłam na górne piętro. Już chciałam łapać za klamkę od drzwi prowadzących do pokoju Zayna, ale zatrzymałam się. Przed oczami pojawił mi się widok jego pobitej twarzy, tego jak starał się mnie bronić, mnie i Kay. Nie mogłam go narażać na takie niebezpieczeństwo. Sama bałam się iść, choć wiedziałam gdzie ją ciągnie. Tam gdzie kiedyś mnie, tam gdzie wszystko się zaczęło. Bezsilna oparłam się o ścianę po czym wbiegłam bez pukania do pokoju Harry'ego. Zaczęłam go budzić, jakoś przywrócić do normy, ale on ledwo żył. Był wykończony mną i wszystkim w koło. 
  -Harry... Pomóż mi. David zabrał Kaytlin! Harry!- wrzasnęłam dając mu w twarz kiedy nie reagował. Chłopak momentalnie się podniósł i utkwił we mnie wściekłe spojrzenie. Widząc jednak moją zapłakaną twarz kolejny raz od kilku dni uspokoił się i słuchał.
  -Zabrał Kaytlin do klubu... On chce z niej zrobić prostytutkę... Chce wyciągnąć pieniądze.- mówiłam jak w amoku.
  -Do którego klubu? Kto?- ciągle zaspany Loczek zaczął się ubierać.
  -No David! Zabrał ją! Do ,,Samanthy''.- tylko tyle słyszał, bo potem już znikł. Słyszałam pisk opon i to jak auto wyrusza, ale ani drgnęłam. Siedziałam na jego łóżku i wpatrując się w okno płakałam.  Nienawidziłam siebie za to co zrobiłam. Powinnam iść tam sama, ale strach we mnie był za duży. 
    Nie wiem ile czasu siedziałam w bezruchu i patrzyłam tak przed siebie. Może kilka minut, a może godzin? W mojej głowie było tyle pytań co nigdy.  Ocknęłam się dopiero kiedy usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Przerażona myślę, że może David postanowił mnie odnaleźć złapałam za nóż, który Harry zawsze trzymał przy łóżku, w szafce, dla bezpieczeństwa i stanęłam koło okna ściskając go mocno w dłoniach. Cała się trzęsłam, narzędzie ledwo utrzymywałam w rękach, po moich policzkach ciekły łzy, a w gardle znów zaczęło mnie piec. Tym razem jednak był to w stu procentach głód narkotykowy. 
   -Gemma... Spokojnie. To tylko ja.- rozbrzmiał głos Zayna, który momentalnie podszedł do mnie i zabrał mi nóż. Rzucił go na ziemię, a widząc w jakim jestem stanie przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się dobrze, może nie wliczając tego palenia, które nie dawało mi spokoju. Ręce nadal mi drżały, a usta zaczynały wysychać jakby z pragnienia.
  -Zayn... Nie wytrzyma... Potrzebuję... -zaczęłam, ale przerwał mi. Nagle drgawki zwiększyły moc. Nie mogłam się opanować. Pieczenie stało się dwa razy większe, a moje oczy zapewne poczerwieniały. Nigdy nie byłam na tak długim głodzie. Przeważnie były to dwa dni, udawało mi się zawsze zdobywać pieniądze lub coś ukraść, teraz żyłam bez niczego.
  -Wytrzymasz... Jesteś silna...- szeptał mi do ucha mocno mnie trzymając bym się nie wyrwała. Moje ciało nie było pod moim władaniem. Nie panowałam nad sobą, toteż kiedy dałam mu w twarz nie wierzyłam w to co robią. Chciałam coś powiedzieć widząc jego zmieszaną minę, ale nie umiałam, nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego słowa.
   -Jestem słaba...- wychrypiałam tylko niesłyszalnie. Po moich policzkach wciąż ciekły łzy, a ja nie umiałam ich pohamować. Zayn bezustannie trzymał mnie, tym razem blokując dłonie bym nie mogła dać mu w twarz. Zaczął siłą ciągnąć mnie w stronę  wyjścia. Głośnym krzykiem zbudził wszystkich w koło. Zaraz na korytarzu pojawił się Liam i Louis. Niall pojawił się trochę później, choć nie wiem... Może tylko miałam zwidy?
  - Liam zawieziesz mnie i Gemme do szpitala, Louis ty tu zostajesz i czekasz jakby wrócił Harry, bo nie wiem gdzie jest. Ja do niego zadzwonię. A ty Niall.. Odwołaj wszystkie jutrzejsze wywiady. Powiedz, że... zresztą nic im nie mów. Po prostu nie może być  wywiadu i tyle.- dokończył po czym zaczął mnie prowadzić w kierunku wyjścia. Szłam opornie, zapierałam się nogami i rękoma, ale nie kontrolowałam tego. Po prostu moje ciało się zbuntowało.
  Nim się zorientowałam byłam w samochodzie. Potem wszystko docierało do mnie jak zza mgły. Liam prowadził jak wariat, a Zayn nalegał żeby jechał jeszcze szybciej, bo... bo chyba muszą mnie uśpić i podłączyć do kroplówki. Chyba o to mu chodziło. Dzwoniło Harry'ego, który wręcz wydzierał się do słuchawki nie wierząc w to co słyszy, potem Zayn siłą wyprowadził mnie z auta. Próbowałam uciec jak jakaś idiotka, ludzie się patrzyli, fanki chłopaków nas obległy, pielęgniarka nie chciała mnie przyjąć twierdząc, ze nadaję się do kostnicy z moim stanem. I wtedy nastąpił koniec. Urwała mi się taśma jakbym była pijana. Zasnęłam. 

Zayn...

     Stałem oparty o ścianę przed salą na której leżała Gemma i przyglądałem się Liamowi. Wyglądał na naprawdę zdenerwowane i zmartwionego, za to ja... Ja zachowywałem zimną krew. Czułem się w swoim żywiole, choć wiedziałam co teraz przechodzi Gem. To ja kiedyś leżałem na ostrym dyżurze i słyszałem wyroki na mnie, wyzwiska kierowane w moją stronę i słowa, które raniły, które bolały jak najostrzejszy nóż. Czasem były boleśniejsze niż odcięcie nogi czy wydłubanie oka.  Serce krwawiło mi gdy patrzyłem na tę blondynkę. Było mi jej żal, ale nadal nie rozumiałam dlaczego to robiła. Tylko dlatego, ze chciała być ,,fajna'', a może miała głębszy cel?
    Z rozmyśleń wyrwało mnie otwieranie się drzwi. Lekarz, który był prowadzącym Gemmy wyminął mnie jakbym był nikim i odszedł. Udało mi się jednak zatrzymać pielęgniarkę. Spojrzała na mnie niepewnie, ale jednak wszystko wyśpiewała. Bo kto by się mi oparł?
   -Jest w słabym stanie. Powinna jak najszybciej iść do szpitala dla narkomanów na odwyk... W całej mojej karierze nie widziałam takiego wypadku. To pierwszy... Przeważnie da się ich jeszcze wyciągnąć, ale... Z nią jest naprawdę słabo. Powinieneś ją wspierać jako chłopak.- powiedziała. już otwierałem usta by zaprzeczyć, że nie jesteśmy parą, ale ona już odeszłam. 
   Uchyliłem drzwi od sali i wszedłem do środka najciszej jak umiałem. Przysiadłem na metalowym krześle obok łóżka dziewczyny. Spała. Nie umiałem uwierzyć, że łączy nas tak wiele. Chyba wolał bym byśmy byli całkiem różni. Nie chciałem by cierpiała tak jak ja, bałem się... Tak, bałem się, że nie uda jej się uciec, że głód stanie się silniejszy dlatego odizolowanie było jedynym wyjściem. Musieliśmy ją odesłać na terapię. Widziałam jak Harry męczy się, jak męczy go świadomość, że każdego dnia może ją stracić. Widziałam jak ona umiera od środka, mimo że chce zmiany, jak jej serce powoli przestaje bić dla kogokolwiek. Ona już nie widziała sensu swojego istnienia. Czuła się niepotrzebna, ale tak naprawdę dla Harry'ego liczyła się tylko ona. Widziałem po sobie jak się zmieniam pod jej wpływem. Znam ją tak krótko, a czuję się jakbym wiedział o niej wszystko. Jej błękitne oczy mówiły tak wiele. Starczyło w nie spojrzeć, a wiedziałeś wszystko. Ona swoja postawą opowiadała całą swoją historię. To jak cierpi i umiera od środka. 
   Było mi jej tak strasznie żal. Wtedy gdy staliśmy w tym ślepym zaułku, kiedy on się do niej dobierał... Samo to wspomnienie wywoływało we mnie przyśpieszone bicie serce. Chyba... Nie... To niemożliwe... Nie... 
   To złudzenie... Chyba.
  A jednak nie... Ja ją kochałem... Ja ją kocham.

_____
Od Akwamaryn: Hah końcówka mi się przynajmniej strasznie podoba. Ten taki długi akapit z rozmyśleniami Zayna. Nie miałam pomysłu, ale jakoś to zrobiłam tak, że wyszło. 

czwartek, 6 grudnia 2012

[12] - Nie kręci mnie rozprawiczanie ćpunów.

Kaylee...
   Przejechałam palcami po, teraz pustym, popiersiu z czarnego materiału. Zagryzłam wargę ze złości, zdenerwowania i smutku. Jak mogłam tego nie zauważyć?! Ten naszyjnik... To miało być moje oczko w głowie, moje serce, najważniejsza rzec na świecie... Jedyna rzecz po matce... Jedna pamiątka. Nic innego po niej nie zostało, nie miałam. Dała mi to prosto do rąk, kilka minut przed swoją śmiercią. Zawołała mnie i włożyła do rąk, mówiąc, że mam to chronić... Że w tym będzie jej część, jej duch, który zawsze będzie mnie chronił. Miałam go ubrać na swój ślub, poprosiła mnie o to. ' Będę wtedy z tobą, tak, jakbym żyła. I będę cię wspierać', powiedziała. ' W tym najważniejszym dniu w twoim życiu, chcę być przy tobie, kotku", tak mówiła. A teraz... Wszystko zepsułam. Wszystko! Tylko dlatego, że jej zaufałam... Przynajmniej próbowała odzyskać... Ale co to dało? Gówno. Ten dupek tylko zaczął się do niej dobierać. A naszyjnika i tak nie oddał. Przeprosiła, choć tyle. Ale co to zmieniło? Nic.
    Poczułam jak trzęsie mi się broda. Straciła naszyjnik, straciłam JĄ. Jedną rzec po niej. Wszystko spieprzyłam, wszystko.
    Obróciłam się tyłem do popiersia, opierając o komodę. Z moich oczu zaczęły kapać łzy, a z gardła wydobył się szloch. Tak bardzo mi jej brakowało. Brakowało mi jej ciepła, miłości, troski... Tata chciał tylko na mnie zarobić. Potrzebował mnie do rozszerzenia konta, to tyle. Ale chyba zaczęło go to przerastać. W momencie, gdy zrobili ze mnie dziwkę, zaczął się mnie wstydzić. Mama by do tego nie dopuściła. Ale mamy już tu nie ma.
     Podeszłam do wielkiego, drewnianego łoża, dłonią chwytając jedną z jego kolumn. Wierzchem drugiej ręki wytarłam mokre policzki. Jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna. Zawsze miałam kogoś przy sobie. Zawsze. Choćby służące. Tu pierwszy raz poczułam się tak źle, tak samotnie. Wuj był teraz pochłonięty sprawą z dilerami, tak samo chłopcy. Wiem jak to teraz zabrzmiało - jakbym chciała, by wszyscy wokół mnie skakali, bo tak było od małego.  Ale to nie prawda. Po prostu... Potrzebowałam czułości...
    Boże... Zachowuje się tak dziecinnie, pomyślałam, zła na siebie.
    Nagle w tym samym momencie, co usiadłam na łóżku, rozległo się pukanie w drzwi balkonowe. Zamknęłam oczy, biorąc głęboki oddech.
    - Aron, nie teraz! - zawołałam. - Idź sobie, proszę!
    To nie ciebie teraz potrzebuje, dodałam w myślach.
    - Nie jestem Aron, kotku - usłyszałam czyiś rozbawiony głos.
   Natychmiast otworzyłam oczy, wstając i w jakimś niekontrolowanym odruchu cofając się za kolumnę łoża.  Rozpoznałabym ten głos wszędzie, wszędzie. Nigdy nie zapomnę, nigdy.
    - David - szepnęłam, lecz nie wystarczająco cicho.
    - Dokładnie - odpowiedział. - David. Pamiętasz? Jakże wspaniale. A teraz wpuszczaj mnie do środka.
  Pokręciłam głową, z trudem przełykając ślinę. Nie ukrywam, że bałam się tego człowieka. Po tym co pokazał w tej uliczce, po tym co robił Gemmie... Bałam się. I to bardzo.
   Zaczęłam się cofać do drzwi, najciszej jak potrafiłam. Nie mógł mnie widzieć - zasłony były zaciągnięte.  Ale mógł usłyszeć. Skrzypienie drzwi nie było głośne, ale nie dla niego.
     - Spróbuj stąd wyjść i komuś powiedzieć o mnie, a będziesz mnie jeszcze błagać o litość - usłyszałam jego wściekły głos. Zawahałam się. Niepotrzebnie. Już po kilku sekundach ciągnął milszym głosem. - Kocie... Myślałem, że zależy ci na tym naszyjniku.
    I nie wiem po co to zrobiłam. Przecież nie miałam pewności, że on go naprawdę posiada, a nie sprzedał za narkotyki. Tylko, jak słyszałam o tym naszyjniku... Przestawałam myśleć logicznie. Liczyło się tylko to, by go odzyskać. Bym znów miała przy sobie mamę.
    Natychmiast podeszłam do balkonu i pewnym ruchem otworzyłam jego drzwi. David stał za nimi, uśmiechając się i spoglądając na mnie pożądliwie.
   - Gdzie on jest? - zapytałam ostro.
   Mężczyzna zaśmiał się, podnosząc brew.
    - Księżniczka zdecydowała się otworzyć. Jak miło. Już miałem nadzieję, że wejdę bardziej tradycyjnym sposobem i rozbije ci okno.
    Wyciągnęłam przed siebie dłoń.
    - Oddaj naszyjnik.
    David przekrzywił głowę, przyglądając mi się z rozbawieniem.
    - Tak, oczywiście. Bo przecież przyszedłem tu z dobroci serca, by ot tak po prostu dać ci tą biżuterię. Nie potrzebuje go, świetnie zarabiam na latającym dywanie i Dżinie z lampy - odparł.
    Zacisnęłam zęby ze złości. Po cholerę tu wychodziłam? Do niego? I znów wrócił strach. Boże, jestem taka głupia, skarciłam się w myślach. Trzeba być naprawdę idiotą, by zaufać komuś takiemu. Jednak wycofanie się teraz nie wchodziło w grę. Ucieczka tylko umocniłaby go w przekonaniu, że jestem tchórzliwa i można mną łatwo zmanipulować.
    - Czego chcesz? - zapytałam, chowając rękę. - Po co tu przyszedłeś?
   David wzruszył ramionami.
     - A tak jakoś. Nudziło mi się, a ty wydawałaś się bardzo ciekawą osóbką.
    Zmarszczyłam brwi. Chyba zaczęłam rozumieć. Zaplotłam ręce na piersi, również przekrzywiając głowę.
    - Ciekawą... Czy bogatą? - odparłam z przekąsem. - Bo jeśli tak to muszę cię zmartwić. Nie jestem bogata, a ten naszyjnik zdobyłam od pewnej dziewczyny, która mi go dała za spłacenie długów za narkotyki.
    David cicho się zaśmiał.
    - Zaczynamy pyskować?
    Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna, wciąż się uśmiechając, wyciągnął w moim kierunku dłoń.
    - Idziemy na spacer? Seks na łonie natury wydaje się ciekawszy niż tradycyjny, nie sądzisz?
    Podniosłam do góry brew, spoglądając z obrzydzeniem na jego rękę. Tylko jakimś cudem powstrzymałam się, by nie odskoczyć. Teraz nie mogłam. Gdzieś z tyłu umysłu miałam nadzieję, że poprzez uchylone drzwi słychać naszą rozmowę i ktoś zaraz tu wejdzie, pomagając mi. Ale była przecież druga w nocy, wszyscy albo spali albo mieli te swoje 'narady' w salonie. Nikt nie mógł mi pomóc. Pierwszy raz musiałam poradzić sobie sama. Poczułam jednocześnie radość i strach.
    - Niestety, ale mam już inne plany. Umówiłam się z paroma osobami na dziką orgię w domu One Direction. Zresztą... Nie kręci mnie rozprawiczanie ćpunów.
      Z twarzy Davida znikł uśmiech, szybkim ruchem złapał mnie za nadgarstek, po czym wręcz rzucił na barierkę. Zacisnęłam usta, by nie jęknąć z bólu. On sam oparł się całym ciałem o mnie, tak, że nie zostawiał mi wolnej przestrzeni. Czułam jego śmierdzący oddech na swoich policzkach, ustach. Dzieliło nas parę milimetrów. Mimo strachu, spojrzałam mu w oczy, płytko oddychając. Nie mogłam okazać strachu, nie teraz.
    - Spytam jeszcze raz. I lepiej byś tym razem odpowiedziała grzecznie, suko - wysyczał. - Idziemy na spacer?
     I znów, jakiś niekontrolowany odruch kazał mi to zrobić - naplułam mu w twarz. W tym samym momencie poczułam strach i podziw dla samej siebie. Nie wiem czemu to zrobiłam, ale chyba i tak tego nie żałowałam. Co z tego, że mógł mnie wypchnąć z tej barierki? Krzyknęła bym wtedy tak głośno, ze ktoś musiałby mnie usłyszeć.
    - A ja ci odpowiem jeszcze raz - odparłam cicho i ostro. - Nie kręci mnie rozprawiczanie ćpunów.
    Twarz Davida stała się czerwona ze złości, jego usta wygięły się w grymas wściekłości. Zamachnął się i... Uderzył mnie w twarz. Poczułam jak z ust zaczyna mi się lać krew. Oblizałam ją, wolno obracając głowę. Wciąż nie czułam strachu, ba, chciałam go upokorzyć jak nigdy. Pytanie czy to dobrze czy nie?
     - Idziesz ze mną.  I jeśli będziesz grzeczna, może nie zerżnę cię tak boleśnie, jasne, suko? - wychrypiał.
      Nie odpowiedziałam, choć bardzo chciałam. Nie bałam się, ale zdawałam sobie sprawę, że on nie żartuje i naprawdę może mi coś zrobić. Nawet zabić. I chyba nie byłabym jego pierwszą ofiarą.
       David odsunął się ode mnie o zaledwie parę centymetrów, po czym oplótł mnie ramieniem, dłonią zakrywając usta, a następnie... Wypchnął. Otworzyłam szeroko oczy, obiema dłońmi chwytają się jego koszulki i tym samym przytulając do mężczyzny. Gdyby nie jego ręka, krzyczałabym jak debilka. Tymczasem David w locie chwycił się gałęzi drzewna, zatrzymując upadek. Był silny, muszę przyznać. Byliśmy jakieś trzy metry nad ziemią. Chcąc nie chcąc przylgnęłam do niego, zamykając oczy - miałam lęk wysokości. Jednak już po kilku sekundach znajdowałam się na ziemi. Natychmiast odepchnęłam od siebie Davida, jednak ten od razu chwycił mnie mocno za ramię, brutalnie przyciągając do siebie. Drugą ręką zasłaniał mi usta i choć szarpałam się, nie puścił aż do wyjścia poza bramę. Boże, pomyślałam, starając się  rozluźnić jego uścisk. Jeśli przeżyje, muszę powiedzieć chłopcom, by załatwili sobie lepszą ochronę. On tak po prostu sobie tu wchodził i wychodził! A oni nawet tego nie zauważyli. Boże...
      Dopiero na ulicy, David mnie oswobodził, wciąż jednak trzymając moje ramię i pchając od przodu. Spojrzałam z pogardą na jego rękę.
    - Serio boisz się, że ci ucieknę? - zapytałam, podnosząc brew do góry. - Serio?
    David najpierw spojrzał na mnie, później na swoją dłoń, aż wreszcie  puścił.
    - Dziękuje - odparłam, rozmasowując sobie rękę.
    Szliśmy w ciszy. Nie wiem ile, na pewno długo. Ciekawiło mnie dokąd mnie bierze i  po co. Nie posiadałam przy sobie nawet grosza, więc czy nie lepiej było mnie odstawić, a wejść po prostu do pokoju i wykraść wszystko co miałam? Po cholerę gdziekolwiek mnie brał. Przelecieć mógł mnie nawet na tym balkonie, a i tak ci ochroniarze by nic nie zauważyli. Dosłownie - ślepi i głusi.
     Wreszcie doszliśmy do jakiegoś klubu. Dudniała z niego muzyka i śmierdziało alkoholem, papierosami i... Nie myślcie, że jestem wulgarna, ale naprawdę śmierdziało stamtąd seksem. Serio. Zatrzymałam się, niepewna. Po co mnie tu zabrał?
     - Chcesz ze mną potańczyć? - zapytałam, spoglądając na niego.
    David wzruszył ramionami.
      - Tak, bo przecież od zawsze pragnąłem z tobą zatańczyć - odparł z przekąsem, ciągnąc mnie w stronę wejścia.
     Pokazał jakiś papierek ochroniarzowi, który natychmiast nas wpuścił. Znów zaczęłam się szarpać, lecz na marne - tylko mocniej mnie do siebie docisnął.
     Panował tam okropny zaduch i ciasnota. Ciągle ktoś się o mnie ocierał, a do Davida wrzeszczeli " cześć" itp. Kobiety spoglądały na mnie ze współczuciem lub podziwem, a faceci z pożądaniem. Wszyscy ubrani byli  w skąpe stroje - raz nawet zobaczyłam nagą kobietę. Zawstydzona odwróciłam wzrok, przy czym usłyszałam cichy śmiech Davida, który obejmował mnie wciąż ramieniem, prowadząc przez tłum. Wszędzie lał się alkohol, na rurach tańczyły jakieś kobiety. Pewien pijany facet wdrapał się do jednej z tancerek i zaczął się do niej dobierać. Kobieta strzeliła go w twarz, a on zatoczył się i upadł między tłum. Zrobiło mi się jej strasznie żal, zwłaszcza widząc minę owej dziewczyny. Obrzydzenie, złość, smutek i pogardę - ale do samej siebie. Najchętniej bym jej pomogła, ale nie potrafiłam, nie mogłam. Raz wyłapałam jej spojrzenie i posłałam jej współczujący uśmiech, który odwzajemniła.
     Nagle David popchnął mnie na jeden ze stołku, sam przysiadając naprzeciw.
    - Zacznijmy od twojego ubioru - powiedział, po czym chwycił moją sukienkę sprzątaczki, urywając materiał. Teraz zamiast do kolan, ledwo zakrywała mi pupę. Następnie zniknęły ramiona, sukienka utrzymywała się jedynie na biuście. Fartuch również został oderwany. - Teraz o wiele lepiej. Dwa. Masz zachowywać się... Naturalnie, ale jak na ten klub.
      - Czyli wyzywająco? - przerwałam mu.
     Kiwnął głową.
      - Czyli wyzywająco - odpowiedział. - Trzy. Wypij i zjedz.
    Podsunął mi pod nos kieliszek i jakąś niebieską tabletkę. Zmarszczyłam brwi, z obrzydzeniem spoglądając na obie rzeczy, po czym pokręciłam głową.
     - Zjesz to po dobroci, albo sam ci to wepchnę - rzekł groźnie David.
     Wreszcie, chcąc nie chcąc podniosłam tabletkę.
     - Co to? - zapytałam wręcz obojętnie.
     Mężczyzna wzruszył ramionami.
      - Coś, co pozwoli ci się wyluzować - odparł z uśmiechem.
     Spojrzałam na niego spod rzęs.
      - Chcesz mnie zgwałcić, kiedy nie będę miała tego świadomości? - zapytałam.
     David zaśmiał się, a ja łyknęłam tabletkę, popijając piwem. Natychmiast barman znów dolał mi do kieliszka, a ja po raz kolejny wypiłam wszystko duszkiem. Będzie co będzie, pomyślałam, okręcając się na krześle i spoglądając w tłum. I tak mam już przerąbane.
     ***
      Nie pamiętam dokładnie co robiłam.  Wiem, że dużo piłam, że nauczyłam się palić, nie krztusząc się przy tym. Wiem, że podsuwany mi najróżniejsze tabletki, które brałam bez oporów i wiem, że David najpierw przez chwilę mnie pilnował, a później zostawił. Pamiętałam, że wielu dobierało się do mnie i wiem, że im na to pozwalałam. Nie miałam nic przeciwko temu, a nawet sama do tego dążyłam. Tańczyłam na barze, to też pamiętam. Straciłam hamulce. David chyba mnie obserwował... Lecz on też nie miał co do mnie hamulców - pilnował jedynie by ktoś mnie nie przeleciał lub bym nie wpakowała siebie lub jego w kłopoty. W końcu uchodziłam tu za 'jego' sukę. 
       Pamiętam, że obraz zaczął mi się zamazywać już chyba po pół godzinie. Może mniej może więcej. Chłopcy bawili się mną, gadając sprośne żarty, a mi... A mi się to podobało. Zainteresowanie chłopców, ich pożądliwe ręce i usta na moim ciele. Byłam obiektem zainteresowań, o tak. Teraz się siebie za to brzydzę, lecz wtedy... Wtedy pragnęłam ich wszystkich, a oni mnie. I prawie im się tu udało. 
        Prawie. 
________________________
Od Boddie:  Długi, nawet długi ;D I mi się podoba, nawet bardzo, bardzo ^^ Nie wiem czy nie mój najlepszy :D Ale ocenę jego pozostawiam już wam ;p :D

niedziela, 2 grudnia 2012

[11],,Uwolniłem się, bo jestem silny. Uwolniłem się, bo życie jest najważniejsze. Uwolniłem się, bo kocham''

Gemma...

    Cicho sapnęłam, ale dalej szłam posłusznie za Zaynem. Nie był zbyt wystraszony wizytą w tym ślepym zaułku, ja natomiast cała drżałam od środka ze strachu przed Davidem. Już nie raz zabił człowieka i nie raz miał okazję zabić mnie, ale zawsze mi darował. Dlaczego? Dlatego, że nadal mnie kochał, coś czuł. Tylko ja w jego kierunku nie kierowałam nic prócz nienawiści. 
   Przeniosłam wzrok z szatyna na dziewczynę obok mnie. Kaylee, albo raczej Kaytlin szła krok w krok ze mną. Była przygnębiona i może to dziwne, ale czułam żal i smutek. Wiedziałam, że ratowałam tylko swoją dupę, ale taka już była. Nauczono mnie, że niewolno nikomu ufać. Tak naprawdę wychowała mnie ulica, nie rodzice. Oni byli zapatrzeni w swojego utalentowanego synka. Kochałam Harry'ego, bo w końcu był moim bratem, ale i tak miałam mu za złe, że odebrał mi miłość rodziców. Mówi się, ze to młodsi są rozpieszczani. Nie prawda. Ja miałam ciągle pod górkę. Czasem nie wracałam do domu na noc, oni nawet nie pisali smsa z pytaniem czy żyję. Kiedy wracałam do domu naćpana lub napita nawet na mnie nie spojrzeli. Uważali, ze to stan przejściowy.
   Nagle poczułam ostre pieczenie w gardle. Chciałam to powstrzymać, ale nie potrafiłam. Wiedziałam, że kiedy tylko zobaczę lub wyczuję narkotyk rzucę się na niego jak zwierzę. Nie mogłam tam wejść, nie w tej chwili. David zawsze pachniał jak rzadka odmiana heroiny. Przesiąknął tym.
   -Zayn...- wysyczałam cicho kiedy zbliżaliśmy się do miejsca gdzie zawsze przesiadywał mój diler. Może to piekące uczucie to nie pragnienie narkotyku tylko strach? Może tak on wyglądał? Zapewne gdybym wzięła teraz coś, strapienia i przerażenie uciekły by, ale nic nie miałam. Poza tym... Chciałam się zmienić tak? A może nie?
   Chłopak nie obrócił się w moją stronę, ale wiedziałam że słucha uważnie. Nie wierzyłam, że ten który jeszcze niedawno chciał mojego zgonu, teraz mi pomagał przetrwać. Rozumiał mnie jako jedyny. Nikt nie wiedział jakie to okropne uczucie być w klatce stworzonej z różnorakich narkotyków i nie mieć w koło żadnego klucza lub przepustki. To jak więzienie bez wyjścia, jak świat bez słońca. Ale mi właśnie teraz ujawniło się takie małe przejście w kącie celi. Taki otwór, przez które przebijało się światło. Piękne światło. Tak jasne, które jeszcze nigdy nie widziałam. I choć nie robił tego dla mnie to wiedziałam, że i tak mi pomoże, że nie zrezygnuje.
  -Nie mogę tam wejść... On nas zabije, oni nas... Oni nas zamordują! Nie damy im rady.- szatyn obrócił się napięcie w moją stronę po czym nie zważając na Kaylee wlepił we mnie swoje ciemne oczy. Przyglądał mi się z pogardą i wściekłością. Trwało to ułamek sekund, ale jednak czułam jak wali mi serce.
  -Nie wątp. Dla narkotyku zrobię wszystko...-zaczął, ale mu przerwałam.
  -... ale by uciec od niego mogę nawet zginąć.- dokończyłam, zagryzając dolną wargę nerwowo. Na ustach chłopaka pojawił się delikatny lub wręcz niewidoczny uśmiech, który zaraz znikł pod maską nienawiści. 
   -Chociaż tego cię nauczyły dragi. Jesteś głupia wiesz o tym? Myślisz, że starczy iść i wyrównać rachunki? To nie takie proste jak się wydaje... Pieniądze to drobnostka, długi to nic. Najgorsze jest potem wydostać się z tego gówna i stanąć na równe nogi.  Spojrzeć ludziom w twarz i powiedzieć... ,,Uwolniłem się, bo jestem silny. Uwolniłem się, bo życie jest najważniejsze. Uwolniłem się, bo kocham''. - brakowało mi słów. Cytował słowa narkomanów, którzy w moim i kiedyś jego świecie byli największymi autorytetami, bo potrafili uciec z więzienia.
   Zapadła grobowa cisza i dopiero po kilku chwilach usłyszałam czyjeś kroki.  Ciemność jaka im towarzyszyła wywoływała we mnie drgawki.
   -Przyprowadziłaś kolegę? O! I jeszcze koleżankę...-dodał opierając się o lampę uliczną.
   -Przymknij się na moment...- odparł ostro Zayn. - Mamy całą kwotę.- dodał. Wytrzeszczyłam zaskoczona oczy. Skąd mieli dziesięć tysięcy?
   -Naprawdę sądzisz, że tu chodzi o pieniądze?- odpowiedział David zbliżając się do mnie. Wyminął mnie i Zayna po czym podszedł do Kaylee. Dziewczyna stała wystraszona. Chyba bała się, że ją rozpozna. Ale przecież było ciemno, to było niemożliwe.- Ta mała suka mnie wykorzystała... Ale to nic. Jeszcze się zrewanżuję.- powiedział odgarniając czarny warkocz z ramienia dziewczyny. Zayn przygniótł go do ściany, a blondynka odskoczyła w tył zbliżając się do mnie.
   -Nie dotykaj ani jej, ani Gemmy. Nie są twoją własnością. Nie obchodzi mnie co ci zrobiła, najwidoczniej byłeś tego wart.- nim zdążyłam mrugnąć Zayn dostał w twarz, a z jego nosa pociekła krew.
   -Zostaw go!- wrzasnęłam wściekła po czym podeszłam z całej siły pchnęłam Davida w tył. Ten jednak ani drgnął. Stał z uśmiechem na twarzy.- Czego jeszcze chcesz?! Dostaniesz pieniądze!- krzyknęłam.
   -Chcę ciebie...- wychrypiał mi do ucha. Przymknęłam powieki wiedząc, że Zayn nie słyszał jego słów. Moje dłonie momentalnie zacisnęły się w pieści.
   -Oddaj mi naszyjnik, a zrobię dla ciebie wszystko.- powiedziałam cicho.  Chłopak zaśmiał się pod nosem po czym przygniótł mnie do ściany. Brałam głębokie wdechy by nie wybuchnąć płaczem kiedy jego ręce powędrowały na moje biodra. Spojrzałam na Zayna znacząco, by nie reagował. Stałam koło Kaylee i patrzył na tę scenę zaskoczony i zmieszany.
   -Zrobisz dla mnie wszystko?- spytał głośno. - Jedna noc i naszyjnik jest twój.-dodał wręcz krzycząc. Wzięłam głęboki wdech po czym niechętnie kiwnęłam głową.
   -Ale najpierw oddaj Kaytlin naszyjnik...- powiedziałam stanowczo. I pomyśleć, że gdybym nie ukradła tej pamiątki po jej matce nigdy byśmy tu nie trafili, ona była by bezpieczna, ja może i miałabym nadal długów po uszy, ale za to nie narażałabym nikogo prócz siebie na niebezpieczeństwo.
    David pokręcił przecząco głową po czym mocniej dociskając mnie do ściany zaczął całować moją szyję.
   -Wiem, że jesteś przebiegła... Nie dałbyś mi tego czego chcę.- odparł z rozbawieniem mój oprawca. Do oczu napłynęły mi łzy wstydu. Czułam się poniżona i jak nigdy upokorzona.  Z moich ust mimo moich starań wydobył się szloch, a po policzku pociekły łzy. Gdyby jeszcze obok nie stał Zayn i Kaylee, gdyby to było gdzie indziej, ale on był napalony. Zapomniał kompletnie o ich obecności. Już zabierał się za moje spodnie kiedy nagle coś w niego uderzyło. Chłopak upadł na ziemię, a ja poczułam jak Zayn ciągnie mnie za rękę w stronę auta, które zostawiliśmy kilkanaście metrów dalej. Wepchnął mnie na przednie siedzenie, Kaylee na tylne i z piskiem opon ruszył przed siebie. Zdenerwowana nie mogłam dopiąć pasu bezpieczeństwa, moje dłonie telepały się jak u... jak u narkomanki. Tylko tym razem nie wiedziałam czy to głód czy to przerażenie nimi steruje. Nie miałam nad sobą kontroli. W końcu się poddałam. Puściłam pas, podkuliłam kolana pod brodę, stawiając je przy tym na siedzenie i ukrywając twarz w dłoniach zaczęłam płakać.
   -To tylko naszyjnik...- usłyszałam głos zza moich pleców.
   -To pamiątka. Gdybym... gdybym nie ukradła jej... Boże... Naraziłam cię na niebezpieczeństwo.- odpowiedziałam łkając. Kay zaniemówiła. Zwróciłam wzrok na Zayna. Z całej siły zaciskał dłonie do kierownicy, wpatrywał się w asfalt i nie spuszczał stopy z pedału gazu.
   -Nie ma tego naszyjnika. On już go nie ma...- wyszeptał tylko cicho po czym zatrzymał auto. Byliśmy pod domem. Szybciej niż się spodziewałam. Nikt jednak nie chciał wysiadać pierwszy. W końcu Kaylee się przemogła i ruszyła w stronę domu zostawiając mnie z Zaynem sam na sam. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jego wargi z której krew lała się bezustannie, nos wcale nie był w lepszym stanie i jeśli reporterzy by nas złapali zapewne pomyśleli by, że z kimś się pobił. To był cud, ze nas nie dorwali.
   -Przepraszam...- wychrypiałam odruchowo.
   -Przecież to nie twoja wina.- odparł szybko szatyn łapiąc za moją wyciągniętą dłoń. Czułam jak serce szybciej mi wali, głód narkotykowy znikł, wszystko znikło.
   -Moja... Gdybym...- znów mi przerwał, ale tym razem jedynie swoim uśmiechem. Tym razem uśmiechał się wyraźnie, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że jest po mojej stronie. Nachylił się nade mną , tak że nasze twarze dzieliły centymetry po czym wyszeptał:
  -Czasu nie cofniesz, ale zrobiłaś coś czego bym się po tobie nie spodziewał.- po czym odsunął się i odszedł. Siedziałam tak jak przed momentem nie mogąc oderwać wzroku od miejsca gdzie przed momentem on siedział. Poczułam jak przepełnia mnie ciepło, które znałam tylko z bajek, które było mi obce. Może ja śniłam? Może on był tylko snem...

***

        Rozsiadłam się na łóżku i zaczęłam przeglądać album z zdjęciami z dzieciństwa. Chciałam wrócić do tamtych czasów, kiedy wszystko było takie proste i łatwe. Kiedy jeszcze coś znaczyłam dla tego świata.
   -Gemma?- usłyszałam zza uchylonych drzwi. Nie patrząc nawet w ich stronę wyjęłam z albumu jedno zdjęcia i położyłam tuż przed sobą. Usłyszałam czyjeś kroki, kogoś nierówny oddech i już wiedziałam kto to. -I jak było?- spytał Hazza siadając obok mnie i biorąc do dłoni zdjęcie na którym byłam wraz z nim. Zostało ono zrobione w czasie moich trzecich urodzin. Wtedy Harry miał pięć lat. Był takim słodkim chłopczykiem z burzą loków na głowie. Kiedy teraz tak sobie pomyślę o nim to wydaje mi się, że nigdy nie mieliśmy lepszego kontaktu niż wtedy. Potem było już tylko gorzej bo zaczęły się jego występy w szkole.
   -A jak miało być? Widziałeś co on zrobił z Zaynem... I to przeze mnie. Nie odzyskaliśmy naszyjnika. Jedynie straciliśmy pieniądze, a oni i tak nie dadzą mi spokoju. Może powinnam do nich wrócić, przeprosić... Powinnam... powinnam...- do oczu napłynęły mi łzy.- Zniknąć z waszego życia. Przecież to obiecałeś Zaynowi. Jeśli mnie wyciągnie to ja odejdę. Jestem blisko prawda? Jeszcze tylko jeden zakręt, kilka terapii i będę zdrowa. Co ze mną zrobisz?- ciągnęłam dalej.- Wyrzucisz na bruk? Oboje wiemy, że mnie nie uchronisz, nikt mnie nie uchroni... Ja mam kłopoty we krwi.- zaśmiałam się pod nosem cynicznie.- Jestem zwykłą szmatą, którą można przelecieć i zostawić, bo po pijaku nie robi niczego rozsądnie...- w końcu mi przerwał.
  -Nie mów tak... Nie jesteś nią. Jesteś moja kochaną siostrzyczką Ice Gem. Blondyneczką, która zawsze jest uśmiechnięta i nie widzi trosk.- tym razem to ja wcięłam mu się w zdanie.
   -Harry! Ja od dawna nie jestem tą Gemmą, którą znasz! Teraz mój uśmiech na twarzy sprawia tylko zawartość narkotyków w mojej krwi! Nie umiem już żyć! Ja jestem nikim! Ty i chłopcy jesteście moim jedynym ratunkiem!- wykrzyczałam po czym wściekła na siebie za swoje uniesienie wybiegłam z domu. Szłam przed siebie nie wiedząc zbytnio gdzie się kieruję. Chciałam być po prostu sama. Usiadłam na jednej z ławek w parku i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam na moment uciec od tych problemów, od narkotyków, od chłopaków...

____
Od Akwamaryn: Nie wiem jak wam, ale mi się nawet podoba.  Wyszedł dość dobry, bo miałam na niego sporo weny. Jestem ciekawa co Boddie dalej wymyśli;D