Kaylee...
Wbiegłam do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi i opierając się o nie, by następnie zjechać po nich na ziemię. Nie mogłam powstrzymać się od płaczu, lecz nawet nie próbowałam. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam dać upust swoim emocją, pozbyć się z siebie jakichkolwiek uczuć. Na chętniej położyłabym się spać i już nigdy nie obudziła. Miałam tego wszystkiego dość. Mediów, plotek, Davida, Martina, Harry`ego... Siebie, taty... Za to, że traktował mnie jak reklamę, za to, że zapoznał mnie z tym dupkiem... Wszystko.. Wszystko to co było mi bliskie przez dwa lata, wszystko to co kochałam, miałam, czemu ufałam i przy czym czułam się naprawdę sobą... Wszystko to okazało się kłamstwem, kolejną głupią reklamą, zbudowaną moim kosztem. Straciłam zaufanie do kogokolwiek.
Naprawdę myślałam, że Martin mnie kocha, że potrzebuje... Ale nie po to by zdobyć sławę. Sądziłam, że go znam, że jestem jego a on mój. I nawet ot okazało się kłamstwem! Byłam tym otoczona - plotkami, oszustwami. Wymarzyłam sobie jakąś pieprzoną miłość, cudowną jak w bajce.. A to przecież nie dzieje się w życiu, nie w moim. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam szczerej osoby, takiej, której zależało by na mnie, nie na moich pieniądzach czy sławie.
Nagle poczułam okropne pieczenie w gardle. Odruchowo złapałam się za nie, lekko pocierając. Pociągnęłam nosem, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Nigdy czegoś takiego nie odczuwałam. To było zupełnie nowe, ale chyba nie żałowałam. Okropnie bolało. I ta suchość... Czułam, że nawet woda nie ukoi tego. Zaraz po tym pojawił się ból klatki piersiowej i szum w głowie. Przymknęłam oczy, ciężko oddychając. Potrzebowałam czegoś, ale nie mogłam zrozumieć czego. I ten szum... Na niczym nie potrafiłam skupić wzroku czy myśli. Ból mnie od tego odciągał.
Oblizałam spierzchnięte wargi, łapczywie łapiąc powietrze.
Co do diaska...?
I nagle zrozumiałam. Wśród tego szumu, wśród tego zlepku rozmów, wspomnień, odczuć... Plątaniny kolorów i emocji... Pojawił się jeden wyraźny obraz, jedna wyraźna potrzeba.
Narkotyki.
Tak bardzo ich wtedy zapragnęłam. Tak bardzo znów chciałam odpłynąć w ten świat... Zapomnieć choć na chwilę o rzeczywistości,zginąć w swoim własnym świecie... Do którego nikt nie będzie miał wstępu. Chciałam tak jak przedtem stracić świadomość, zapaść w sen... Z którego najchętniej nigdy bym się nie obudziła. Który będzie należał do mnie i który odciągnie mnie od tych wszystkich kłamstw, oszustw... Po prostu miałam tego dość. Choć raz chciałam poczuć się w pełni bezpieczna. Pewnie uznacie mnie za idiotkę i kretynkę, ale właśnie narkotyki dawały mi to poczucie. Złudne, ale jednak.
Wciąż trzymając się za gardło, sięgnęłam drugą rękę do klamki, otwierając drzwi. Wiedziałam kto będzie miał dragi.
Z trudem podniosłam się i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę byłego pokoju Zayna. Teraz najeżającego do Martina. Nie musiałam się martwić czy będzie w pokoju czy nie. Jeśli pozwolił mnie obmacywać obcym ludziom, narkotyki powinien mi dać bez problemu.
Uchyliłam drzwi, a nie widząc nigdzie chłopaka, otworzyłam je szerzej, wsuwając się do pomieszczenia.
Panował dobijający półmrok. Tylko wąski pas światła zza zasłoniętych zasłon, nieco oświetlało całość. Na środku znajdowało się ogromne łóżko z ciemnego drewna z baldachimem. Biała pościel zapadała się pod ciężarem torby podróżnej Martina. Obok stała nieduża komoda z czarną lampom. Naprzeciw, na ścianie wisiał piękny obraz przedstawiający Londyn nocą. Po lewej od drzwi można było dojrzeć ogromną szafę z tego samego drewna co łóżko.
Nie zastanawiając się długo dopadłam torby, po czym gwałtownym ruchem otworzyłam ją. Zaczęłam rozgrzebywać jej zawartość i choć czułam odór alkoholu i ledwo dostrzegalny zapach drag, nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Przeklęłam cicho, odrzucając torbę w kąt. Ręce trzęsły mi się, z trudem przychodziło mi utrzymanie czegokolwiek. Gardło nie przestawało piec, choć modliłam się w duchu by wszystko to ustało. Chociaż na chwilę.
Zsunęłam się z łóżka, otwierając kolejne szuflady komody i przetrząsając ich zawartość. Wyjmowałam całe półki, rozrzucając po pokoju jej wnętrze. Nagle coś wypadło na moje kolana. Już chciałam to odrzucić, gdy rozpoznałam czyjąś twarz. Gemma. Zdziwiona podniosłam jak się okazało szkicownik przeglądając jego strony. Gemma, Gemma, Gemma, Gemma... Wszędzie Gemma. I wszędzie jeden podpis - Zayn Malik. Uśmiechnęłam się lekko, przeglądając szkice. Niesamowite, pomyślałam. Jak on ją kocha...
Nagle zza ostatniej strony coś wypadło. Zmarszczyłam brwi, podnosząc nieduże opakowanie i aż zaniemówiłam. Taki rysownik był ostatnim miejscem, w którym szukałabym drag. Choćby dlatego, że należał on do Zayna.
Położyłam szkicownik na łóżku, nie odrywając wzrok od narkotyków. Potrzebowałam ich, ale... Ale teraz bałam się ich wziąć. Z własnej woli, nie zmuszona. Przełknęłam z trudem ślinę, po czym wysypałam na dłoń biały proszek. Przez chwilę przyglądałam się mu, bawiąc się nim palcami. Następnie wzięłam głęboki oddech, by za chwilę przez nos 'wessać' biały proszek. Oparłam głowę o ramę łóżka, głęboko oddychając.
Zrobiłam to. Z własnej woli zabrałam narkotyki. Nikt mnie do tego nie namówił. Ani David ani Martin... Nikt. Ulgę zastąpiła złość na samą siebie. Wpadłam, pomyślałam wręcz wściekła. Zrobiłam krok w stronę nałogu. Trzeba było przywalić głową w ścianę, wyskoczyć z balkonu, cokolwiek... Ale nie to. Boże... Harry ma rację. Jestem beznadziejna. Powinnam się choć starać to zwalczyć, a nie bezmyślnie rzucić się do poszukiwania drag, a potem żałować po fakcie. Teraz najbardziej pragnęłam by znalazł się obok mnie Loczek opieprzający mnie o wzięcie. Te wszytskie słowa, przezwiska, które do mnie kierował.. Były prawdziwe. Nazywał mnie po imieniu - suka. Sama, z własnej głupoty wzięłam i wpadłam. Sama zaczęłam się zabijać. Mając przy sobie żywy przykład skutków ćpania - wzięłam. Boże...
Potarłam twarz dłonią. Głowa chwiała mi się na obie strony, ledwo mogłam na czymś skupić wzrok. Co prawda pieczenie znikło, kłucie w klatce piersiowej znikło, szum zelżał... Lecz wciąż pozostawał. Czaszka pękała mi z bólu. A przecież wszystko powinno zniknąć... Prawda?
Nagle poczułam na swoim czole coś zimnego. Wystraszona otworzyłam szeroko oczy, siląc się by dostrzec jakikolwiek kształt. Dopiero po chwili dotarły do mnie jakieś głosy, a z kolorowych plam wyłonił się jakiś kształt.
- Kay... Kay, wszystko okey? Kay! - usłyszałam.
Znałam ten głos. Nie wiem skąd, ale znałam. Przełknęłam z trudem ślinę, kiwając głową. Ta zachybotała się bezsensu, opadając na ramie. Lewe albo prawe... Ale czy to ma znaczenie?
Zamrugałam, by pozbyć się kolorowych kółeczek przed oczami.
- Martin.. - wyszeptałam z trudem.
Sama nie wiem co czułam: strach czy ulgę. Mimo mojego stanu, pamiętałam co zrobił Gemmie. Nie chciałam tego samego. Ale przecież on by mi tego nie zrobił... Nie on, nie mi.
- Kay... Kaylee! - Znów rozbrzmiał jego głos. Poczułam jak kładzie dłonie na moich policzkach, a ta z powrotem zaczęła być w pionie. - Kaylee, spójrz na mnie!
Chciałam powiedzieć, że patrzę ,ale teraz nawet tego nie byłam pewna. Co chwila traciłam ostrość i zamiast jego twarzy wyskakiwały mi plamki. W pewnym momencie przestałam orientować się, kiedy mam otwarte oczy, a kiedy nie. Jęknęłam cicho, gdy Martin najprawdopodobniej uderzył mnie lekko w twarz.
Niespodziewanie w pokoju rozbrzmiał drugi głos. Udało mi się zauważyć, że był wściekły. Po chwili moja głowa znów opadła na ramię. Usłyszałam jakiś szelest, a po tym ostrą wymianę zdań. Znaczy... Tak mi się zdawało, że ostrą. Słyszałam tylko pojedyncze słowa.
Cicho krzyknęłam, gdy coś bardzo ciężko spadło na moje nogi - przy tym bardzo boleśnie na kostkę. Sapnęłam lekko, znów odzyskując ostrość. Zdążyłam jednak zauważyć jedynie loki. Włosy przysłoniły mi całą widoczność i przez chwilę byłam wściekła na tego kogoś za przysłonięcie mi widoku, akurat wtedy, kiedy coś widzę.
A potem uniosłam się w powietrze. Pisnęłam - szczerze, nie wiem czemu, coś mnie chyba zabolało. Poczułam.. Jezu, wiem jak to zabrzmi, ale poczułam się, jakbym latała. Możecie się śmiać - ale odczuwałam jedynie leciutki wiaterek i ból w kostce.
Na końcu w ogóle straciłam przytomność.
Oblizałam spierzchnięte wargi, łapczywie łapiąc powietrze.
Co do diaska...?
I nagle zrozumiałam. Wśród tego szumu, wśród tego zlepku rozmów, wspomnień, odczuć... Plątaniny kolorów i emocji... Pojawił się jeden wyraźny obraz, jedna wyraźna potrzeba.
Narkotyki.
Tak bardzo ich wtedy zapragnęłam. Tak bardzo znów chciałam odpłynąć w ten świat... Zapomnieć choć na chwilę o rzeczywistości,zginąć w swoim własnym świecie... Do którego nikt nie będzie miał wstępu. Chciałam tak jak przedtem stracić świadomość, zapaść w sen... Z którego najchętniej nigdy bym się nie obudziła. Który będzie należał do mnie i który odciągnie mnie od tych wszystkich kłamstw, oszustw... Po prostu miałam tego dość. Choć raz chciałam poczuć się w pełni bezpieczna. Pewnie uznacie mnie za idiotkę i kretynkę, ale właśnie narkotyki dawały mi to poczucie. Złudne, ale jednak.
Wciąż trzymając się za gardło, sięgnęłam drugą rękę do klamki, otwierając drzwi. Wiedziałam kto będzie miał dragi.
Z trudem podniosłam się i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę byłego pokoju Zayna. Teraz najeżającego do Martina. Nie musiałam się martwić czy będzie w pokoju czy nie. Jeśli pozwolił mnie obmacywać obcym ludziom, narkotyki powinien mi dać bez problemu.
Uchyliłam drzwi, a nie widząc nigdzie chłopaka, otworzyłam je szerzej, wsuwając się do pomieszczenia.
Panował dobijający półmrok. Tylko wąski pas światła zza zasłoniętych zasłon, nieco oświetlało całość. Na środku znajdowało się ogromne łóżko z ciemnego drewna z baldachimem. Biała pościel zapadała się pod ciężarem torby podróżnej Martina. Obok stała nieduża komoda z czarną lampom. Naprzeciw, na ścianie wisiał piękny obraz przedstawiający Londyn nocą. Po lewej od drzwi można było dojrzeć ogromną szafę z tego samego drewna co łóżko.
Nie zastanawiając się długo dopadłam torby, po czym gwałtownym ruchem otworzyłam ją. Zaczęłam rozgrzebywać jej zawartość i choć czułam odór alkoholu i ledwo dostrzegalny zapach drag, nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Przeklęłam cicho, odrzucając torbę w kąt. Ręce trzęsły mi się, z trudem przychodziło mi utrzymanie czegokolwiek. Gardło nie przestawało piec, choć modliłam się w duchu by wszystko to ustało. Chociaż na chwilę.
Zsunęłam się z łóżka, otwierając kolejne szuflady komody i przetrząsając ich zawartość. Wyjmowałam całe półki, rozrzucając po pokoju jej wnętrze. Nagle coś wypadło na moje kolana. Już chciałam to odrzucić, gdy rozpoznałam czyjąś twarz. Gemma. Zdziwiona podniosłam jak się okazało szkicownik przeglądając jego strony. Gemma, Gemma, Gemma, Gemma... Wszędzie Gemma. I wszędzie jeden podpis - Zayn Malik. Uśmiechnęłam się lekko, przeglądając szkice. Niesamowite, pomyślałam. Jak on ją kocha...
Nagle zza ostatniej strony coś wypadło. Zmarszczyłam brwi, podnosząc nieduże opakowanie i aż zaniemówiłam. Taki rysownik był ostatnim miejscem, w którym szukałabym drag. Choćby dlatego, że należał on do Zayna.
Położyłam szkicownik na łóżku, nie odrywając wzrok od narkotyków. Potrzebowałam ich, ale... Ale teraz bałam się ich wziąć. Z własnej woli, nie zmuszona. Przełknęłam z trudem ślinę, po czym wysypałam na dłoń biały proszek. Przez chwilę przyglądałam się mu, bawiąc się nim palcami. Następnie wzięłam głęboki oddech, by za chwilę przez nos 'wessać' biały proszek. Oparłam głowę o ramę łóżka, głęboko oddychając.
Zrobiłam to. Z własnej woli zabrałam narkotyki. Nikt mnie do tego nie namówił. Ani David ani Martin... Nikt. Ulgę zastąpiła złość na samą siebie. Wpadłam, pomyślałam wręcz wściekła. Zrobiłam krok w stronę nałogu. Trzeba było przywalić głową w ścianę, wyskoczyć z balkonu, cokolwiek... Ale nie to. Boże... Harry ma rację. Jestem beznadziejna. Powinnam się choć starać to zwalczyć, a nie bezmyślnie rzucić się do poszukiwania drag, a potem żałować po fakcie. Teraz najbardziej pragnęłam by znalazł się obok mnie Loczek opieprzający mnie o wzięcie. Te wszytskie słowa, przezwiska, które do mnie kierował.. Były prawdziwe. Nazywał mnie po imieniu - suka. Sama, z własnej głupoty wzięłam i wpadłam. Sama zaczęłam się zabijać. Mając przy sobie żywy przykład skutków ćpania - wzięłam. Boże...
Potarłam twarz dłonią. Głowa chwiała mi się na obie strony, ledwo mogłam na czymś skupić wzrok. Co prawda pieczenie znikło, kłucie w klatce piersiowej znikło, szum zelżał... Lecz wciąż pozostawał. Czaszka pękała mi z bólu. A przecież wszystko powinno zniknąć... Prawda?
Nagle poczułam na swoim czole coś zimnego. Wystraszona otworzyłam szeroko oczy, siląc się by dostrzec jakikolwiek kształt. Dopiero po chwili dotarły do mnie jakieś głosy, a z kolorowych plam wyłonił się jakiś kształt.
- Kay... Kay, wszystko okey? Kay! - usłyszałam.
Znałam ten głos. Nie wiem skąd, ale znałam. Przełknęłam z trudem ślinę, kiwając głową. Ta zachybotała się bezsensu, opadając na ramie. Lewe albo prawe... Ale czy to ma znaczenie?
Zamrugałam, by pozbyć się kolorowych kółeczek przed oczami.
- Martin.. - wyszeptałam z trudem.
Sama nie wiem co czułam: strach czy ulgę. Mimo mojego stanu, pamiętałam co zrobił Gemmie. Nie chciałam tego samego. Ale przecież on by mi tego nie zrobił... Nie on, nie mi.
- Kay... Kaylee! - Znów rozbrzmiał jego głos. Poczułam jak kładzie dłonie na moich policzkach, a ta z powrotem zaczęła być w pionie. - Kaylee, spójrz na mnie!
Chciałam powiedzieć, że patrzę ,ale teraz nawet tego nie byłam pewna. Co chwila traciłam ostrość i zamiast jego twarzy wyskakiwały mi plamki. W pewnym momencie przestałam orientować się, kiedy mam otwarte oczy, a kiedy nie. Jęknęłam cicho, gdy Martin najprawdopodobniej uderzył mnie lekko w twarz.
Niespodziewanie w pokoju rozbrzmiał drugi głos. Udało mi się zauważyć, że był wściekły. Po chwili moja głowa znów opadła na ramię. Usłyszałam jakiś szelest, a po tym ostrą wymianę zdań. Znaczy... Tak mi się zdawało, że ostrą. Słyszałam tylko pojedyncze słowa.
Cicho krzyknęłam, gdy coś bardzo ciężko spadło na moje nogi - przy tym bardzo boleśnie na kostkę. Sapnęłam lekko, znów odzyskując ostrość. Zdążyłam jednak zauważyć jedynie loki. Włosy przysłoniły mi całą widoczność i przez chwilę byłam wściekła na tego kogoś za przysłonięcie mi widoku, akurat wtedy, kiedy coś widzę.
A potem uniosłam się w powietrze. Pisnęłam - szczerze, nie wiem czemu, coś mnie chyba zabolało. Poczułam.. Jezu, wiem jak to zabrzmi, ale poczułam się, jakbym latała. Możecie się śmiać - ale odczuwałam jedynie leciutki wiaterek i ból w kostce.
Na końcu w ogóle straciłam przytomność.
***
Jęknęłam cicho, przekręcając głowę. Bolało. Wszystko mnie bolało. Szum ustał, pozostał jednak okropny ból. Jakby ktoś nadmuchał mi ją, do tego stopnia, że groziło pęknięcie. Albo jak balon. O. Jak balon, który ktoś nadmuchał jak najsilniej, a teraz przykładał szpilkę by pękł.
Jezu. Zawsze nienawidziłam moich porównań. W każdym przypadku były pozbawione sensu.
Podniosłam dłoń, pocierając twarz i biorąc głęboki oddech. Gardło. Wreszcie. Przeszło. To cholerne palące uczucie przeszło. Ale co musiałam dla tego zrobić? Ile musiałam poświęcić? I w co musiałam wpaść? Nienawidziłam siebie za to, nienawidziłam tego, że tak łatwo uległam. Przedtem Davidowi, teraz sobie. To on mnie w to wprowadził.
Boże, pomyślałam, może zamiast użalać się nad sobą, wzięłabym się za siebie i nie dopuściła do kolejnego takiego zajścia?
Zakryłam dłońmi twarz, ciężko wzdychając. Następnie zamrugałam parę razy, nie odrywając rąk do buzi, by ostatecznie spróbować się poruszyć. Dopiero teraz zaczęły docierać do mnie głosy - zaczynając od kroków i kończąc na rozmowach. Przez chwilę próbowałam dojść do wniosku, kto jeszcze znajduje się w pomieszczeniu. Niall - to na pewno. Wszędzie było go słychać. Jego i Lou, który wciąż nie przestawał sypać żartami. Chyba wuj. I chyba rozmawiał z jakimś człowiekiem, dla mnie obcym. Albo paroma... Choć nie, to właśnie Liam. Tak, na pewno Liam. A może Harry? Zayn? Nie, Zayna tu nie ma.
Martin!
Gwałtownie zabrałam dłonie z twarzy, już z trudem podnosząc się na łokciach i z roztargnieniem rozglądając się wokół. Cicho zasyczałam z bólu. Kostka, moja kostka...
- Kay! - usłyszałam wrzask Nialla, a po chwili blondyn znalazł się przy kanapie. Czy tam łóżku.
Klęczał, przyglądając mi się z obawą i lekkim strachem. Uśmiechnęłam się do niego blado. Zaraz po nim podeszli do mnie pozostali - Liam, Lou... No i Martin. Ten ostatni z niepewnością, jakby bojąc się, że na niego naskoczę, warcząc i wyzywając. Pod oczami zauważyłam kręgi, cerę posiadał ziemistą, a włosy w nieładzie. Ubranie pogniecione, koszula na lewą stronę... Nie spał od dłuższego czasu.
Ile ja byłam w takim razie nieprzytomna?
- Odzyskałaś przytomność? - rozbrzmiał za mną głos Harry`ego. - Szkoda, już zamawiałem trumnę.
Spojrzałam na niego ze złością, nie zdążyłam jednak odpowiedzieć, gdyż w tym momencie wuj wszedł do salonu, a widząc siedząca mnie, wydał cichy okrzyk radości, po czym rzucił się w moją stronę, tuląc do siebie. Zaśmiałam się cicho, odwzajemniając uścisk. Po chwili mężczyzna puścił mnie na długość ramion, mówiąc:
- Jeszcze jeden taki numer, a będziesz błagać by ktoś się przyjął pod dach, Kaylee!
Również cicho się zaśmiałam, w myślach odpowiadając; ' Nigdy'.
Jezu. Zawsze nienawidziłam moich porównań. W każdym przypadku były pozbawione sensu.
Podniosłam dłoń, pocierając twarz i biorąc głęboki oddech. Gardło. Wreszcie. Przeszło. To cholerne palące uczucie przeszło. Ale co musiałam dla tego zrobić? Ile musiałam poświęcić? I w co musiałam wpaść? Nienawidziłam siebie za to, nienawidziłam tego, że tak łatwo uległam. Przedtem Davidowi, teraz sobie. To on mnie w to wprowadził.
Boże, pomyślałam, może zamiast użalać się nad sobą, wzięłabym się za siebie i nie dopuściła do kolejnego takiego zajścia?
Zakryłam dłońmi twarz, ciężko wzdychając. Następnie zamrugałam parę razy, nie odrywając rąk do buzi, by ostatecznie spróbować się poruszyć. Dopiero teraz zaczęły docierać do mnie głosy - zaczynając od kroków i kończąc na rozmowach. Przez chwilę próbowałam dojść do wniosku, kto jeszcze znajduje się w pomieszczeniu. Niall - to na pewno. Wszędzie było go słychać. Jego i Lou, który wciąż nie przestawał sypać żartami. Chyba wuj. I chyba rozmawiał z jakimś człowiekiem, dla mnie obcym. Albo paroma... Choć nie, to właśnie Liam. Tak, na pewno Liam. A może Harry? Zayn? Nie, Zayna tu nie ma.
Martin!
Gwałtownie zabrałam dłonie z twarzy, już z trudem podnosząc się na łokciach i z roztargnieniem rozglądając się wokół. Cicho zasyczałam z bólu. Kostka, moja kostka...
- Kay! - usłyszałam wrzask Nialla, a po chwili blondyn znalazł się przy kanapie. Czy tam łóżku.
Klęczał, przyglądając mi się z obawą i lekkim strachem. Uśmiechnęłam się do niego blado. Zaraz po nim podeszli do mnie pozostali - Liam, Lou... No i Martin. Ten ostatni z niepewnością, jakby bojąc się, że na niego naskoczę, warcząc i wyzywając. Pod oczami zauważyłam kręgi, cerę posiadał ziemistą, a włosy w nieładzie. Ubranie pogniecione, koszula na lewą stronę... Nie spał od dłuższego czasu.
Ile ja byłam w takim razie nieprzytomna?
- Odzyskałaś przytomność? - rozbrzmiał za mną głos Harry`ego. - Szkoda, już zamawiałem trumnę.
Spojrzałam na niego ze złością, nie zdążyłam jednak odpowiedzieć, gdyż w tym momencie wuj wszedł do salonu, a widząc siedząca mnie, wydał cichy okrzyk radości, po czym rzucił się w moją stronę, tuląc do siebie. Zaśmiałam się cicho, odwzajemniając uścisk. Po chwili mężczyzna puścił mnie na długość ramion, mówiąc:
- Jeszcze jeden taki numer, a będziesz błagać by ktoś się przyjął pod dach, Kaylee!
Również cicho się zaśmiałam, w myślach odpowiadając; ' Nigdy'.
***
Siedziałam na balkonie, w ręce trzymając butelkę wódki i co chwila popijając z niej parę łyków. Tępo gapiłam się w przestrzeń, ciemną, ponurą przestrzeń. Nie widziałam nic, kompletnie nic, ale coś nie pozwalało mi się ruszyć i iść stąd. Moje ruchy ograniczały się do podniesienia butelki do ust. Wpatrywałam się w ogród, choć i tak nie dostrzegałam nawet konturów roślin. Nie wiem nawet czemu tam poszłam. Od razu po rozmowie w salonie, zabrawszy wcześniej ukradkiem wódkę, skierowałam się tu. Najchętniej bym stąd uciekła - z tego całego świata. Z dala od tego wszystkiego. I..
Wiem, to jest żałosne. Ale najchętniej poszłabym do Samanthy. Do miejsce w którym to wszystko się zaczęło. W którym poznałam smak narkotyków, alkoholu, seksu... Ale też i wolności. Mogłam być tam sobą, a nie czyjąś marionetkę. Może to brzmi, jakbym polubiła to miejsce... Co oczywiście jest nie prawdą, bo napawało mnie złością i obrzydzeniem... Ale dopiero tam poczułam się naprawdę sobą.
Upiłam kolejny łyk z butelki, po czym lekko drgnęłam, wyczuwając ruch w powietrzu. W ciemności zalśniła para zielonych oczu. Harry. Nawet nie usłyszałam jak tu wchodzi.
Chłopak zabrał butelkę z mojej dłoni, sam upijając z niej łyka.
- Nie boisz się, że ktoś nas tu zobaczy? - zapytałam ironicznym tonem. - Razem?
Loczek prychnął.
- Nie to jest teraz moim największym problemem - odparł. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko odgłosami nocnego trybu życia innych mieszkańców Londynu, od których oddzielały nas wysokie świerki. - Po co to zrobiłaś? - Niemal szepnął Harry.
Uśmiechnęłam się lekko, wzruszając ramionami.
- Po co zabrałam? - powtórzyłam głupio. - Bo potrzebowałam. Bo chciałam. Bo bardzo bolało i musiałam je wziąć...
- Nie - przerwał mi Harry, ostro i ze złością. - Powiedz prawdę, albo chociaż nie udawaj głupią.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Przecież mówiłam.
Pokręciłam głową, choć wątpiłam by to zauważył. Było zbyt ciemno, nawet jeśli siedzieliśmy od siebie parę centymetrów. Jedyne co widziałam to jego zielone tęczówki, wpatrujące się we mnie ze złością i urazą.
- Zapytam jeszcze raz... - powiedział Harry przez zaciśnięte zęby. - Po co się zabijasz? - Przez chwilę znów zapanowała cisza. Spuściłam wzrok, nie pewna co mam odpowiedzieć. A Harry ciągnął. - Chcesz to ci powiem. Zabrałaś, by odlecieć. Nie potrzebujesz ich do życia, ty ich potrzebujesz by umrzeć, by się zabić. Umiesz funkcjonować bez nich, ale za bardzo podoba ci się efekt brania by skończyć, prawda? Lubisz to. Przyznaj. Lubisz zatracać się w innym świecie - Tutaj znów na chwilę przerwał. By kilkudziesięciu sekundach ciszy, zaczął ciągnąć, jakby zadławionym głosem. - Chcesz umrzeć, proszę bardzo. Nie będę przeszkadzał. Ale nie na moich oczach. Nie chcę oglądać jak kolejna... - Przerwał, próbując opanować drżenie głosu. - Kolejna... Osoba z tego domu powoli dążyła do zagłady. Dlaczego nie widzisz jak to cię niszczy?
Nie odpowiedziałam, wstydząc się spojrzeć mu w twarz. Miał rację. We wszystkim. Zabijam się... Bo mi się to podoba. Biorę, bo... Bo lubię. Lubię, kiedy odpływam, kiedy zapominam o tym świecie. Jestem żałosna, wiem. Żaden normalny człowiek nie zachowywałby się w taki sposób. Ale najgorsze było w tym wszystkim to, że swoim zachowaniem raniłam wszystkich wokół. Musieli to oglądać. To jak powoli się staczam.
Harry wstał, podając mi przedtem butelkę, po czym wyszedł z balkonu. Zacisnęłam powieki, a następnie wiedziona jakimś niepohamowanym impulsem, wybiegłam za nim.
- Harry... - zawołałam cicho za nim. Chłopak odwrócił się, spoglądając na mnie z bólem. Przez drzwi przedostawało się światło, oświetlając jego postać, tak, że widziałam kontury ciała chłopaka. Zagryzłam wargę, po czym wyszeptałam. - Chcę zrobić coś bardzo głupiego. Proszę, nie pozwól na to.
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.
Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy. Zacisnęłam dłonie w pięści, a następnie...
Wręcz rzuciłam się mu na szyję, wbijając w jego usta. Całkiem świadomie. Wiedziałam co robię, zdawałam sobie z tego sprawę. I chciałam tego... Tak. Chciałam tego.
A on całkiem świadomie oddał. Najpierw cofnął się zdziwiony, by po chwili, kiedy już spodziewałam się odepchnięcia, oddał, obejmując mnie i przyciskając od siebie. Pogłębiał go, lekko przejeżdżając językiem po mojej wardze, a potem zębach.
Nie wiem ile to trwało, ale wiedziona takim samym impulsem jak poprzednio, złapałam go za brzeg bluzy, popychając na łóżko.
______________
Od Boddie: Tak, wiem, wiem... Masakryczne długie xd Początek jest okropny, okropny i beznadziejny. W ogóle nie wiedziałam jak opisać jej pragnienie, a potem odczucia po zażyciu narkotyków... I znając mnie pewnie opisałam coś zupełnie innego, i wgl nie na temat... Końcówka mi się nawet podoba ;D a Wam??
Wiem, to jest żałosne. Ale najchętniej poszłabym do Samanthy. Do miejsce w którym to wszystko się zaczęło. W którym poznałam smak narkotyków, alkoholu, seksu... Ale też i wolności. Mogłam być tam sobą, a nie czyjąś marionetkę. Może to brzmi, jakbym polubiła to miejsce... Co oczywiście jest nie prawdą, bo napawało mnie złością i obrzydzeniem... Ale dopiero tam poczułam się naprawdę sobą.
Upiłam kolejny łyk z butelki, po czym lekko drgnęłam, wyczuwając ruch w powietrzu. W ciemności zalśniła para zielonych oczu. Harry. Nawet nie usłyszałam jak tu wchodzi.
Chłopak zabrał butelkę z mojej dłoni, sam upijając z niej łyka.
- Nie boisz się, że ktoś nas tu zobaczy? - zapytałam ironicznym tonem. - Razem?
Loczek prychnął.
- Nie to jest teraz moim największym problemem - odparł. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko odgłosami nocnego trybu życia innych mieszkańców Londynu, od których oddzielały nas wysokie świerki. - Po co to zrobiłaś? - Niemal szepnął Harry.
Uśmiechnęłam się lekko, wzruszając ramionami.
- Po co zabrałam? - powtórzyłam głupio. - Bo potrzebowałam. Bo chciałam. Bo bardzo bolało i musiałam je wziąć...
- Nie - przerwał mi Harry, ostro i ze złością. - Powiedz prawdę, albo chociaż nie udawaj głupią.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Przecież mówiłam.
Pokręciłam głową, choć wątpiłam by to zauważył. Było zbyt ciemno, nawet jeśli siedzieliśmy od siebie parę centymetrów. Jedyne co widziałam to jego zielone tęczówki, wpatrujące się we mnie ze złością i urazą.
- Zapytam jeszcze raz... - powiedział Harry przez zaciśnięte zęby. - Po co się zabijasz? - Przez chwilę znów zapanowała cisza. Spuściłam wzrok, nie pewna co mam odpowiedzieć. A Harry ciągnął. - Chcesz to ci powiem. Zabrałaś, by odlecieć. Nie potrzebujesz ich do życia, ty ich potrzebujesz by umrzeć, by się zabić. Umiesz funkcjonować bez nich, ale za bardzo podoba ci się efekt brania by skończyć, prawda? Lubisz to. Przyznaj. Lubisz zatracać się w innym świecie - Tutaj znów na chwilę przerwał. By kilkudziesięciu sekundach ciszy, zaczął ciągnąć, jakby zadławionym głosem. - Chcesz umrzeć, proszę bardzo. Nie będę przeszkadzał. Ale nie na moich oczach. Nie chcę oglądać jak kolejna... - Przerwał, próbując opanować drżenie głosu. - Kolejna... Osoba z tego domu powoli dążyła do zagłady. Dlaczego nie widzisz jak to cię niszczy?
Nie odpowiedziałam, wstydząc się spojrzeć mu w twarz. Miał rację. We wszystkim. Zabijam się... Bo mi się to podoba. Biorę, bo... Bo lubię. Lubię, kiedy odpływam, kiedy zapominam o tym świecie. Jestem żałosna, wiem. Żaden normalny człowiek nie zachowywałby się w taki sposób. Ale najgorsze było w tym wszystkim to, że swoim zachowaniem raniłam wszystkich wokół. Musieli to oglądać. To jak powoli się staczam.
Harry wstał, podając mi przedtem butelkę, po czym wyszedł z balkonu. Zacisnęłam powieki, a następnie wiedziona jakimś niepohamowanym impulsem, wybiegłam za nim.
- Harry... - zawołałam cicho za nim. Chłopak odwrócił się, spoglądając na mnie z bólem. Przez drzwi przedostawało się światło, oświetlając jego postać, tak, że widziałam kontury ciała chłopaka. Zagryzłam wargę, po czym wyszeptałam. - Chcę zrobić coś bardzo głupiego. Proszę, nie pozwól na to.
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.
Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy. Zacisnęłam dłonie w pięści, a następnie...
Wręcz rzuciłam się mu na szyję, wbijając w jego usta. Całkiem świadomie. Wiedziałam co robię, zdawałam sobie z tego sprawę. I chciałam tego... Tak. Chciałam tego.
A on całkiem świadomie oddał. Najpierw cofnął się zdziwiony, by po chwili, kiedy już spodziewałam się odepchnięcia, oddał, obejmując mnie i przyciskając od siebie. Pogłębiał go, lekko przejeżdżając językiem po mojej wardze, a potem zębach.
Nie wiem ile to trwało, ale wiedziona takim samym impulsem jak poprzednio, złapałam go za brzeg bluzy, popychając na łóżko.
______________
Od Boddie: Tak, wiem, wiem... Masakryczne długie xd Początek jest okropny, okropny i beznadziejny. W ogóle nie wiedziałam jak opisać jej pragnienie, a potem odczucia po zażyciu narkotyków... I znając mnie pewnie opisałam coś zupełnie innego, i wgl nie na temat... Końcówka mi się nawet podoba ;D a Wam??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz